,, What goes up, ghost around...

Ghost around around around around…”

,, What goes up, ghost around...

czwartek, 27 października 2016

4. Colors


Summer
Biegłam przez ciemność. Za sobą słyszałam czyjeś ciężkie, miarowe kroki. Dopiero po chwili wokół  zamajaczyły niewyraźne sylwetki wysokich, opuszczonych budynków.  Musiałam znajdować się w starej portowej dzielnicy, a to nie wróżyło nic dobrego. Z każdym kolejnym krokiem moje nogi stawały się cięższe, a oddech płytszy.  Nagle poczułam czyjś ciepły, lepki  oddech na mojej szyi. Chwilę później ciężka, męska ręka spoczęła na moim ramieniu. Próbowałam się wyrywać, lecz ktoś tylko wzmocnił uścisk, przypierając mnie jednocześnie do muru. Było zbyt ciemno, bym mogła dojrzeć jego twarz, bez problemu jednak dostrzegłam jego oczy , mroczne i roziskrzone, przyglądające się mi z zaciekawieniem.
—Proszę…— wydusiłam z przerażenia. Do oczu napłynęły mi łzy.
—Już za późno…— nieznajomy pokręcił głową.
W jego ręce zamigotał jakiś niewielki przedmiot. Najpierw poczułam drobne ukłucie, a później rozrywający ból na ręce.  Spojrzałam w dół, widząc jak gładkie ostrze noża niespiesznie rozcina mi całe prawe ramię. Po raz ostatni przeniosłam wzrok na ciemne oczy oprawcy, a z mojego gardła dobył się przeraźliwy krzyk.
Otworzyłam oczy, nie mogąc złapać powietrza. Kilka sekund zajęło mi, zanim zorientowałam się, że jestem w swoim pokoju, a to był tylko kolejny koszmar.
—Summie, Summie! —drzwi mojej sypialni otworzyły się na oścież, a za nimi pojawiła się mama. —Wszystko w porządku. To tylko zły sen, kochanie…— szepnęła z przejęciem, przytulając mocno do siebie.  Zaraz za nią do pokoju wszedł także Robert.
Pokiwałam tylko w odpowiedzi głową, dopiero teraz orientując się, że cała drżę.
— Już wszystko w porządku— powtarzała mama, wciąż tuląc mnie do siebie.
—To znowu ten koszmar? —spytał cicho Rob, stając przy moim łóżku i zapalając nocną lampkę.
Nie musiałam  odpowiadać, moja przerażona mina zrobiła to za mnie. Usiadłam na łóżku, próbując  wyrównać oddech.
Mama i Robert spojrzeli po sobie, nic nie mówiąc.
—Przyniosę ci coś na uspokojenie, skarbie, a rano zadzwonimy do dr Wood— zaczęła mama, wstając z łóżka.
—Zostań z Summer, Ray. Zajmę się tym— odezwał się Rob, po czym wyszedł szybko z pokoju.
— Nie, już wszystko w porządku— odezwałam się, mimowolnie chwytając się  za prawą rękę. Po bliźnie nie było już prawie ani śladu, mimo to za każdym razem, kiedy wracałam wspomnieniami do tego fatalnego wieczoru , czułam, jak by ktoś rozcinał mi ramię na nowo.
Mama pokiwała tylko głową. Jej błękitne oczy zdradzały teraz zmartwienie. 

—Myślałam, że mamy już to za sobą… Ostatni raz zdarzył się ponad dwa miesiące temu…— z korytarza dobiegł mnie cichy głos mamy. Po tym, jak zażyłam tabletkę uspokajającą, a raczej jak udałam, że ją zażywam( wolałam już nie spać przez całą noc, niż być ogłupiała i skołowana przez cały następny dzień), mama uparła się, że zostanie ze mną dopóki nie zasnę. Potulnie więc położyłam się do łóżka, fingując po jakimś czasie sen.
—Dr Wood uprzedzała, że koszmary  będą czasami wracać. To naturalna kolej rzeczy. Umysł Summer musi to przepracować, żeby później pozwolić temu odejść…— tłumaczył Robert spokojnym głosem— Ray, zrobię wszystko, żeby jej pomóc. Gdybym mógł spotkać tego bydlaka…— jego szept powoli cichł. Najwyraźniej mama i Rob postanowili dokończyć tą rozmowę w ich sypialni.
Westchnęłam, przewracając się z boku na plecy. To zdarzyło się 8 miesięcy temu. Był początek lutego. Zwykły piątkowy wieczór.  Razem z Jules wybrałyśmy się do klubu muzycznego Black Rebel. Oczywiście zrobiłyśmy to w tajemnicy przed rodzicami, z niewielką pomocą jej starszego brata, Bradleya. Już od samego początku wszystko wskazywało na to , że to będzie udany wieczór. Żadnych problemów z wejściem do klubu ( nie miałyśmy przecież ukończonych 21 lat!), świetny koncert Rebellion, spotkanie z chłopakami z zespołu, moja przyjaciółka i gitarzysta mający się ku sobie… Dobrą zabawę przerwał telefon mamy. Miałam zamiar wyjść tylko na chwilę z klubu i powiedzieć jej, że wszystko jest w porządku. Słysząc jednak czyjś krzyk z oddali, poddałam się intuicji i poszłam jego śladem. Sama. W środku nocy. W jednej z najniebezpieczniejszych dzielnic Los Angeles.
Potem wszystko działo się bardzo szybko. Pamiętam tylko stare, opuszczone kamienice i magazyny, krzyk przybierający na sile, aż w końcu uderzenie, chłód chodnika i rozrywający ból przedramienia.
Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie tych wydarzeń. Pomimo usilnych starań nie potrafiłam przypomnieć sobie niczego więcej, żadnego szczegółu, żadnej twarzy, głosu. Policja wskazywała raczej na zwykłego i w miarę niegroźnego złodziejaszka niż na mordercę-psychopatę. Do dzisiaj jednak nie udało im się znaleźć oprawcy, gdyż ten nie zostawił po sobie żadnych śladów, nie licząc oczywiście tej głębokiej rany, jaką starannie odcisnął na mojej psychice.  Od czasu feralnego wieczoru w Black Rebel unikałam bowiem jak ognia ciemnych, opuszczonych ulic i raczej nie wychodziłam sama z domu po zmierzchu. Przed oczami , zarówno za dnia, jak i nocą, stawał mi ten sam obraz; przemysłowa ulica cała w mroku, krzyki w oddali, czyjeś ciemne oczy i powoli pochłaniająca mnie ciemność. Pomogła mi dopiero terapeutka, dr Wood. Doskonale pamiętam jej słowa, jakimi zakończyła moją kilkumiesięczną terapię : ,, Jesteś silna, więc doskonale dasz sobie ze wszystkim radę. Pamiętaj tylko, że ten wypadek to część ciebie, z którą nie możesz walczyć, lecz której w końcu pozwolisz odejść…”. Miałam  nadzieję, że właśnie tak się kiedyś stanie…

Zasnęłam wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego Słońca, więc pierwszą rzeczą, o której pomyślałam rano była rzecz jasna kawa. Będąc jednak jak zwykle spóźniona do szkoły, mogłam o niej jedynie pomarzyć.
— Summer? Jeszcze nie wyjechałaś do szkoły?— spytała mnie zdziwiona mama, kiedy wpadłam na moment do kuchni. Sama była jeszcze w satynowym szlafroku w kolorze butelkowej zieleni. Zwykle spięte w koński ogon lub koka, półdługie włosy o odcieniu ciemnego blondu spływały teraz swobodnie po jej drobnych ramionach.
—Zaspałam— odpowiedziałam, chwytając w pośpiechu jabłko i sok pomarańczowy – moje pierwsze i zarazem drugie śniadanie.
—Jak się czujesz po dzisiejszej nocy , Skarbie? Może zadzwonię do szkoły…— zaczęła nieśmiało, spoglądając na mnie smutnym wzrokiem.
—Nie ma mowy. —przerwałam, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co chciała mi zaproponować. Lutowe zdarzenie pod Black Rebel zdestabilizowało moje życie na wystarczająco długo. Czas, bym w końcu ruszyła dalej.
—No, dobrze, skoro tak uważasz. — odpowiedziała zrezygnowana— Nie było tematu.
—Wszystko jest u mnie w porządku— odpowiedziałam, posyłając jej uśmiech. — Lecę do szkoły. Do zobaczenia później. — dodałam, wychodząc pospiesznie z kuchni.
—Summie, ktoś czeka na ciebie na naszym podjeździe. — powiedział Rob, mijając mnie w korytarzu i uśmiechając się znacząco w moją stronę.
—Co takiego? —rzuciłam zdezorientowana, myśląc tylko o wymówce, jaką zamierzałam przedstawić nauczycielce z angielskiego pytającej o powód kolejnego spóźnienia.
—Mam nadzieję, że będzie nam dane go w końcu poznać— dodała mama, wychylając się z kuchni.
Zaśmiałam się, kiwając w odpowiedzi z niedowierzaniem głową, po czym odwróciłam się w kierunku drzwi.
—Uważaj na siebie, skarbie.  — usłyszałam za sobą melodyjny głos mamy.
—Jak zawsze!— odkrzyknęłam w odpowiedzi, zamykając za sobą drzwi i kierując się w stronę podjazdu, na którym stało czarne, lśniące audi. Mason znalazł się przy mnie szybciej, niż zdołałabym wymówić jego imię.
—Dzień dobry, Słońce— szepnął mi do ucha, odgarniając kilka moich kosmyków za ucho.
—Możesz mi wytłumaczyć co tutaj robisz? Nie przypominam sobie…—zaczęłam , mimowolnie się uśmiechając.
—Od kiedy to chłopak nie może zrobić swojej dziewczynie niespodzianki? — przerwał mi, całując delikatnie w policzek. — A będąc przy temacie niespodzianek…masz może ochotę na gorącą macchiato? —dodał, zapraszając gestem do samochodu.
—Co ty…wyprawiasz?— spytałam, spoglądając na chłopaka z niedowierzaniem.  Ten jednak zaśmiał się w odpowiedzi, otwierając przede mną drzwi samochodu.
W środku przywitał mnie słodko-gorzki aromat kawy, przemieszany z korzennym  zapachem perfum Masona.
—Duża latte macchiato dla ciebie— powiedział chłopak, podając mi z podstawki kubek gorącego trunku, po czym sięgnął po swój, znacznie mniejszy— Mocna espresso dla mnie.
—Jesteś niesamowity— szepnęłam , spoglądając z uśmiechem w jego stronę.
—Tym zajmiemy się później. — odpowiedział, puszczając mi oczko, po czym uruchomił silnik.
,,To będzie udany dzień” — pomyślałam, biorąc duży łyk pysznej kawy i  wygodnie rozsiadając się w fotelu .

—O czym myślisz? —spytałam go, wsłuchując się z zamkniętymi oczami w miarowy szum fal oceanu.
Było ciepłe, piątkowe popołudnie. Mason bynajmniej nie zaprzestał na porannej niespodziance, po szkole i szybkim obiedzie we włoskiej restauracji,  zabrał mnie na urokliwą plażę w Manhattan Beach.
Leżeliśmy tutaj od dłuższej chwili , wtuleni w siebie,  pogrążeni w milczeniu.
—Będziesz zdziwiona, jeśli powiem, że o tobie? —odpowiedział, a ja wyczułam, że się uśmiecha.
—Jestem w stanie w to uwierzyć — powiedziałam, chichocząc. — A dokładniej?
—Nie wystarczy ci taka odpowiedź?
—Nie… Pozwól poczytać mi w twoich myślach.
—Uwierz mi, Słońce, że to nie jest dobry pomysł. Poczytajmy lepiej w twoich. — zaproponował, obejmując mnie mocniej.
Była połowa października, znaliśmy się więc zaledwie kilka tygodni, a ja miałam wrażenie, że z każdą kolejną minutą spędzoną w towarzystwie tego chłopaka, zakochuję się w nim jeszcze bardziej, jeszcze mocniej, choć jeszcze przed chwilą wydawało mi się to przecież niemożliwe.
—Zastanawiam się, jakim cudem udało nam się spotkać. — wyznałam , zadzierając głowę do góry, by móc na niego spojrzeć.
—Nie potrzeba było cudu. To jasne, że ja cię znalazłem. — odpowiedział Mason, obdarzając mnie uważnym spojrzeniem ciemnoczekoladowych oczu, w których teraz odbijały się promienie zachodzącego Słońca.
—Zawsze musisz być taki pewny siebie? — spytałam zgryźliwie, starając się zamaskować uśmiech.
—Zawsze musisz być taka dociekliwa? —odpowiedział tym samym. Po jego wąskich, lecz pełnych ustach krążył zawadiacki uśmiech.
—Prawie nic o tobie nie wiem. Za to ty wiesz o mnie wszystko. Opowiedz mi coś o sobie, o rodzinie, czymkolwiek. — powiedziałam z wyrzutem, przybierając ton obrażonego dziecka.
—Wszystko w swoim czasie, Summer. Zaufaj mi. — odpowiedział stanowczo, ucinając w ten sposób naszą rozmowę.
Chciałam coś jeszcze dodać, ale nie pozwolił mi na to; nachylił się za to w moją stronę i złożył na moich ustach długi pocałunek.

***

5 połączeń nieodebranych. Rzecz jasna wszystkie od Jules. Pokręciłam głową,  nie mogąc wyjść z podziwu nad niecierpliwością przyjaciółki . Był poniedziałkowy wieczór, a ja wracałam właśnie samochodem z kolejnej randki z Masonem. Tym razem spędziliśmy całe popołudnie w Griffith Park, a następnie Mason zabrał mnie do swojego loftu w Manhattan Beach. Będąc ciekawą, co kazało Jules dzwonić do mnie tyle razy, wybrałam szybko jej numer, włączając jednocześnie zestaw głośnomówiący.  Odebrała już po pierwszym sygnale.
—W końcu ! — z głośnika słuchawki rozniósł się  podirytowany głos przyjaciółki— Już zaczynałam się o ciebie poważnie martwić…Nawet nie pytam, czym, a raczej k i m byłaś zajęta przez ostatnie kilka godzin…—dodała zgryźliwym tonem.
—Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Jules… Masz mnie… — odpowiedziałam uśmiechając się do siebie—Lepiej powiedz, co się stało.
—Otóż, byłam dzisiaj na zebraniu samorządu szkolnego i zgadnij kto będzie gwiazdą halloweenowej imprezy w Palihigh….
— Justin Bieber! — wypaliłam ze śmiechem.
—Chciałabyś — rzuciła zgryźliwie Jules — Jeden z najlepszych rockowych  zespołów w tym mieście: Rebellion!— dodała po chwili z nieskrywaną radością.
—Żartujesz?! Jules, jesteś niezastąpiona!— pochwaliłam przyjaciółkę, nie kryjąc zadowolenia— Zapowiada się więc świetna impreza!
—A propos, mam już obmyślany strój dla siebie i Mike’a…więc… szykuj się na duże zakupy—powiedziała Jules, a w jej głosie słychać było podekscytowanie, jak zwykle z resztą, jeśli chodziło o jej chłopaka i… zakupy.
—I  ani myśl, żeby coś ode mnie odgapić!— zastrzegła po chwili.
—Nie śmiałabym— odpowiedziałam, nadal nieco rozbawiona. Czasami Jules naprawdę przechodziła samą siebie.
—Muszę teraz kończyć. Mike właśnie przyszedł… — oznajmiła ciszej, wyraźnie speszona.
—W takim razie wam nie przeszkadzam. Do zobaczenia, Kochana! — powiedziałam , parkując właśnie pod domem i zamierzając się rozłączyć.
—Ach, zapomniałabym…Summie? — odezwała się Jules.
—Tak? — odpowiedziałam, wyłączając zestaw głośnomówiący i sięgając po telefon.
—Udało nam się wyprosić u Harveya pozwolenie na wstęp osób z poza liceum, oczywiście z zaproszeniami imiennymi… Możesz więc zabrać ze sobą Masona. Kończę! Do zobaczenia jutro w szkole! — wyrecytowała z prędkością światła, rozłączając się po chwili.
—Dzięki! Do zobaczenia — powiedziałam, zatrzaskując za sobą drzwi mojego czarnego forda.
Było już po zachodzie Słońca i wyglądało na to, że mamy i Roba nie było jeszcze w domu, gdyż w żadnym z okien nie paliło się światło. Idąc żwirowaną ścieżką w stronę drzwi wejściowych wyjęłam przy okazji leżącą w skrzynce pocztę. Wśród kilku listów adresowanych na rodziców odnalazłam jedną bąbelkową kopertę z moim imieniem i nazwiskiem. Nie mogąc przypomnieć sobie, żebym zamawiała cokolwiek z Internetu, zajrzałam od razu do środka.
—Cholera! —krzyknęłam po chwili,  upuszczając z przerażenia wszystkie listy na ziemię. Poczułam, jak moje serce zamiera na ułamek sekundy, by zaraz potem zabić jeszcze mocniej. Drżącymi rękami zebrałam leżącą na ścieżce pocztę , po czym, nie rozglądając się za siebie, podbiegłam do samochodu i zapaliłam jego silnik. Szybko wybrałam numer mamy, trzymając kurczowo w dłoni zawartość przesyłki adresowanej do mnie. Dowód osobisty, prawo jazdy, karta kredytowa... W kopercie znalazłam wszystkie dokumenty, które skradziono mi tamtego feralnego wieczora. Wypuściłam głośno powietrze z płuc, czując jak zaczynam tracić kontakt z rzeczywistością.
—Halo, Summie? … Jesteś tam?...  —usłyszałam w oddali głos mamy, zbyt przerażona, by móc jej odpowiedzieć. Przed oczami znów zobaczyłam siebie; zakrwawioną, leżącą bezwładnie w ciemnej uliczce. 

,,Jestem bliżej, niż Ci się wydaje ” – tak brzmiała wiadomość, dołączona do listu, starannie wypisana czerwonym tuszem na białym kartoniku wielkości wizytówki. Rzuciłam dokumenty na siedzenie pasażera, rozglądając się nerwowo wokół i zdając sobie nagle sprawę, że to zaledwie początek…






Bonjour! Mam nadzieję, że jeszcze tam jesteście. J Mając wyrzuty sumienia po ostatnim wpisie, który był znacznie krótszy, niż poprzedni, postanowiłam przyłożyć się bardziej do pisania i oto powyżej czekają na Was efekty tego postanowienia. Kolejny rok akademicki ruszył pełną parą, więc już teraz oznajmiam, że następny rozdział pojawi się dopiero w połowie lub pod koniec listopada. Mimo to, liczę na Waszą cierpliwość i wsparcie!  Gorąco zachęcam do komentowania!
Pozdrawiam,
Nav.y Blue

czwartek, 29 września 2016

3. Come Up For Air

Summer                   
Intelligentsia Coffee była  jedną z najlepszych kawiarni w całym Los Angeles( nie licząc oczywiście mojej ulubionej Rockit! ). Bywałam tutaj jednak od święta, gdyż dojazd do niej zwykle zajmował zbyt  wiele czasu i wymagał anielskiej cierpliwości, głównie ze względu na ogromne korki w okolicach Beverly Hills. Tego sobotniego popołudnia nie było też inaczej.
,,Punktualność, Collins! Czy to naprawdę dla ciebie zbyt wiele?” – pomyślałam zgryźliwie, spoglądając nerwowo na zegar na tablicy rozdzielczej. Wskazywał niecały kwadrans po siedemnastej, a mnie dopiero udało się zaparkować samochód. W dodatku dwie przecznice od Sunset Boulevard, przy której znajdowała się kawiarnia.  Pozostało mi tylko biec na miejsce, w nadziei, iż Mason przestrzega zasad punktualności równie skrupulatnie, co ja.
Wchodząc do zadaszonego patio kawiarni byłam bardziej zestresowana, niż przed jakimkolwiek egzaminem kiedykolwiek w życiu. Spóźniona, zdyszana od biegu, z rozedrganym sercem stanęłam więc przy wejściu, rozglądając się uważnie po tym niewielkim dziedzińcu wyłożonym białym kamieniem w niebieskie, etniczne wzory.
—Witaj, Summer—podskoczyłam wystraszona, słysząc głos Masona tuż nad swoim uchem.
—Cześć—odpowiedziałam, odwracając się w stronę chłopaka  i napotykając jego rozbawione spojrzenie. Po jego wąskich, drobnych ustach błąkał się zawadiacki uśmiech.  
—Pięknie wyglądasz—powiedział, podając mi bukiet białych tulipanów.
Ubrany był w biały t-shirt, czarną kurtkę ze skóry oraz proste, ciemne jeansy.
—Dziękuję—szepnęłam, czując jak płoną mi policzki.
Co tu dużo kryć, ,,Espresso” był niesamowicie przystojny i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Moje zmieszanie zaistniałą sytuacją ( powiedzmy sobie szczerze: ostatnią randkę miałam…ach, tak- nigdy!) i jego pewność siebie dawały mu znaczącą  przewagę. Doskonale wiedział, jak oczarować dziewczynę, a ja natomiast  kompletnie nie wiedziałam, jak mogłabym z nim poflirtować.
—Wejdziemy do środka?—spytał, rozglądając się po zapełnionym po brzegi patio.
Pokiwałam przytakująco głową, po czym ruszyłam do środka  lokalu, ale i tutaj wszystkie miejsca były zajęte.
—Co powiesz na kawę na wynos?— spytałam nieco spanikowanym tonem, czując jak język zasycha mi w gardle.
—Brzmi nieźle. Średnia latte?
Zapamiętał.
—Jak zawsze—przytaknęłam z uśmiechem, przepuszczając chłopaka i pozwalając, aby mógł złożyć zamówienie.
—Wygląda na to, że znalezienie miejsca będzie trudniejsze niż myślałam…— powiedziałam, opierając się o kontuar w oczekiwaniu na nasze zamówienie.
—Chyba znam znacznie lepszą alternatywę. Masz lęk wysokości ?
Widząc strach i zdezorientowanie malujące się na mojej twarzy, Mason roześmiał się, ukazując rząd równych białych zębów.
—Spokojnie, możesz mi zaufać. Ze mną jesteś bezpieczna.
—W takim razie prowadź— zarządziłam, uśmiechając się.
—Spodoba ci się, zobaczysz— stwierdził z mocą, podając mi kubek gorącej latte oraz biorąc także swój, wypełniony podwójnym espresso.

—Grand Mercure ?— spytałam, nie kryjąc zdziwienia, kiedy stanęliśmy przed 5-gwiazdkowym hotelem sięgającym nieba, stojącym przy Santa Monica Boulevard.
Mason pokiwał tylko twierdząco głową, po czym delikatnie chwycił mnie za rękę i poprowadził przez automatyczne szklane drzwi do środka budynku.
Wnętrze wieżowca było równie imponujące, jak i jego zewnętrzna część; pośrodku dużego, przestronnego holu urządzonego w nowoczesnym stylu glamour, w którym królowały biele i szarości, stał szeroki kontuar recepcji wykonany z połyskującej białej płyty. Siedząca przy nim młoda  recepcjonistka o ciemnych blond włosach upiętych w schludnego koka wyraźnie zarumieniła się na widok idącego obok mnie Masona. ,,Świetnie…”— pomyślałam ponuro, zastanawiając się czy urok chłopaka faktycznie działa na w s z y s t k i e młode kobiety.
—Witam, panie Grey. Miło pana ponownie widzieć. — przywitała się recepcjonistka , nie kryjąc entuzjazmu, po czym przeniosła niechętnie wzrok na mnie.  Ubrana była w śnieżnobiałą koszulę oraz szarą ołówkową spódnicę do kolan.
—W czym mogę pomóc? —dodała, układając duże i  pełne usta w uśmiechu.
—Chcielibyśmy dostać się na przedostatnie piętro. — odpowiedział Mason,  nie zwracając uwagi na jej zalotne spojrzenia.
—Ależ oczywiście, zaraz przywołam boya .— odpowiedziała , sięgając po telefon . —Proszę się rozgościć. —dodała, wskazując białą skórzaną kanapę stojącą po prawej stronie .
—Wszystko w porządku? Milczysz odkąd przekroczyliśmy próg hotelu —szepnął mi do ucha  Mason, kiedy usadowiliśmy się na kanapie. Jego ciepły oddech na mojej szyi doprowadził moje ciało do drżenia.
—Tak.— odpowiedziałam cicho— Co jest na przedostatnim piętrze? — spytałam, nie mogąc się powstrzymać.
—Zaraz się przekonasz. — odpowiedział z tajemniczym uśmiechem, po czym, widząc idącego w naszym kierunku boya hotelowego, wstał i ponownie wziął mnie za rękę.
Świat zawirował mi przed oczami, a ja wciąż zastanawiałam się, czy to wszystko dzieje się naprawdę.
—Witam w Sali Widokowej — powiedział boy, kiedy ponownie otworzyły się przed nami drzwi windy.
Weszliśmy do dużej , przeszklonej sali, której okna wychodziły na południowo-zachodnią część Los Angeles. Na szarej  połyskującej podłodze odbijały się światła kryształowych kandelabrów, stanowiących jedyną ozdobę w tym minimalistycznym wnętrzu. W niewielkiej odległości od okien stały trzy białe kanapy, z których można było podziwiać krajobraz na zewnątrz. Jedną z nich zajmowała elegancka starsza para, zapewne goście hotelu. Siedzieli pochyleni w swoją stronę, szepcząc coś do siebie. Puściłam dłoń Masona, po czym powoli podeszłam do okna. Widok zapierał dech w piersiach. Panorama tętniącego życiem Miasta Aniołów na tle zachodzącego nad oceanem Słońca.  Jego ostatnie promienie przecinały ulice niczym złote wstęgi, a  pastelowo -różowe pierzaste chmury otulały niebo, tworząc jedną  z najpiękniejszych scenerii, jakie widziałam kiedykolwiek w życiu.
Stojąc tak, oczarowana tym niecodziennym widokiem, nie zauważyłam nawet, kiedy Mason stanął tuż obok. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że, chłopak uważnie mi się przypatruje.
—I jak? — spytał, a  po jego twarzy krążył uśmiech.
—Nie wiem, co powiedzieć. Widok jest po prostu niesamowity — powiedziałam , rumieniąc się z przejęcia.  — Mieszkam w Los Angeles od ponad dziesięciu lat, a nie miałam pojęcia o istnieniu tego miejsca.
—Mało kto ma. Może właśnie dlatego jest tak niezwykłe — oznajmił, przenosząc wzrok na krajobraz za oknem.
Słońce powoli znikało za horyzontem, czyniąc ten zjawiskowy widok czymś ulotnym i chwilowym, po prostu wyjątkowym.
Wzięłam głęboki wdech, zbyt oszołomiona, by móc cokolwiek odpowiedzieć. Ta randka zdecydowanie biła na głowę moje najśmielsze wyobrażenia, ten chłopak, Mason, był niezwykły, tajemniczy, ale nie zamknięty w sobie, pewny siebie, ale nie arogancki.  Sprawił, że po raz pierwszy w życiu poczułam motyle w brzuchu i zachciałam więcej.
Chłopak spojrzał w moją stronę, jakby czytając mi w myślach. Uśmiechnęłam się do niego, patrząc prosto w jego piękne i nieprzeniknione ciemnoczekoladowe oczy. Rozważałam gorączkowo w głowie wszystkie za i przeciw do wykonania pierwszego kroku. Nie trwało to zbyt długo. Mason zbliżył się do mnie i uniósł mój podbródek prawą dłonią, po czym złożył na moich ustach długi, niezwykle delikatny pocałunek. Jeśli miałam do tej pory jakiekolwiek wątpliwości, ten moment rozwiał je na dobre.

Mason
Wracając ze spotkania z Summer wciąż biłem się z myślami. Głowa pulsowała mi od bólu, umysł pracował na najwyższych obrotach.  
,,Stary, co ty najlepszego wyprawiasz?  Nie poznaję Cię , Mason. — ostre słowa Hale’a, mojego najbliższego i jedynego przyjaciela,  wciąż dzwoniły mi w uszach — Gdzie ten nieustraszony, bezwzględny Łowca?  Nie pozwolę Ci tego wszystkiego spieprzyć. Nie po tym, czego udało nam się razem dokonać…’’
Być może i miał rację, ale Hale nie wiedział wszystkiego. Przede wszystkim dlatego, że nie było go wtedy ze mną.  Tamtego feralnego wieczora poczułem coś, czego nie doświadczyłem od tak dawna. Ta typowo ludzka cecha w moim świecie postrzegana była jako przejaw słabości, na którą żaden Łowca nie mógł sobie pozwolić. Bezinteresowna troska. Po raz kolejny przed oczami stanęła mi jej drobna sylwetka, ręce drgające z przerażenia oraz duże, piękne szarobłękitne oczy patrzące z troską. Jej niewinność, która wyrwała mnie z ramion śmierci, teraz doprowadzała mnie do szaleństwa. Pomyślałem wtedy, że nie możemy tak skończyć, że nie pozwolę, żeby ta krucha istota stojąca przede mną zakończyła życie w tak makabryczny sposób. Zadecydowałem za nas oboje. Byliśmy w tym razem i tak miało już pozostać.

,,Nie jestem odpowiednią osobą dla Ciebie. Nie jestem tym, kogo potrzebujesz.’’ —ta myśl krążyła po mojej głowie przez całe dzisiejsze popołudnie. Teraz nie miało to już jednak żadnego znaczenia. Zadecydowała chwila. Pozwoliłem poprowadzić się własnym zmysłom. Wykonałem pierwszy krok. Resztę pokaże życie…




Przedmioty, szczególnie te elektroniczne, mają to do siebie, że lubią się psuć. Jak zwykle, w najmniej odpowiednim momencie. Tak też stało się z moim komputerem, kiedy byłam w trakcie pisania rozdziału (,stąd też tak duże opóźnienie z dodaniem nowego posta ). Sytuacja jest już jednak opanowana. Nowy, już trzeci (!), rozdział czeka na Wasze komentarze. 
Pozdrawiam Was ciepło, 
Nav.y Blue

środa, 31 sierpnia 2016

2.Drawbar
                Odkąd pamiętam zawsze uwielbiałam  poranki w Los Angeles, a szczególnie te piątkowe; tego dnia w powietrzu unosił się świeży zapach zroszonej trawy przemieszany z morską bryzą wiejącą z wybrzeża. Z domu wyszłam w zwiewnej, oliwkowej szmizjerce sięgającej przed kolano. Słońce wisiało już wysoko na sklepieniu, otulając mnie swoimi ciepłymi  promieniami. Uśmiechnęłam się do siebie, bo jak tu nie kochać wiecznie trwającego lata, jak nie kochać Miasta Aniołów?
Po drodze do szkoły postanowiłam wstąpić na szybką kawę do mojej ulubionej kawiarni Rockit!, znajdującej się przy Sunset Boulevard. Urządzona w surowym industrialnym stylu , w którym królowały biele i szarości, idealnie wpisywała się w moje gusta.  
—Dzień dobry—przywitałam się z dwójką baristów, stojących za ladą.
Tuż za nimi, w dużym, metalicznym piecu piekły się właśnie pierwsze bajgle. Ich słodka woń unosiła się w powietrzu, idealnie uzupełniając  z cudownym zapachem świeżo parzonej kawy.
—Poproszę średnie latte na wynos— powiedziałam, stając przy ladzie i wyjmując z torebki portfel.
Kawiarnia, zwykle zapełniona po brzegi w długie, kalifornijskie popołudnia, o tej porze świeciła pustkami.
—Dzień dobry—usłyszałam tuż za moimi plecami niski, męski głos.Uśmiechnęłam się do siebie, domyślając do kogo mógł należeć.
Widywałam go w Rockit! już od jakiegoś czasu. Wysoki brunet o muskularnym torsie. Ubrany w czarny t-shirt i ciemne, proste Levis’y, znacznie odbiegał  wyglądem od miejscowych chłopców, preferujących kolorowe t-shirty, sprane szorty i japonki. Nawet jego śniady kolor cery nie przypominał kalifornijskiej opalenizny. ,,Espresso” ( bo tak go właśnie nazwałam) wyglądał na dwadzieścia kilka lat.
—Dzień dobry—odpowiedziałam  jednocześnie z baristą, spoglądając nieśmiało w stronę chłopaka.
Stanął tuż obok mnie, omiatając łagodnym spojrzeniem ciemnoczekoladowych oczu.
Zdobyłam się na niewielki uśmiech w jego stronę, po czym szybko przesunęłam się na koniec lady, gdzie czekała już na mnie zamówiona kawa.
—Dziękuję—zwróciłam się do baristy, który odpowiedział mi uśmiechem.
Zegar wiszący tuż obok tablicy z menu wskazywał kwadrans przed ósmą, chcąc więc nie spóźnić się do szkoły, chwyciłam szybko kubek z gorącym napojem, i skierowałam się w stronę drzwi, wymieniając jednocześnie przelotne spojrzenie z ,,Espresso”.
  ,,Gdybym mogła chociaż poznać Twoje imię….”—rozmarzyłam się, wsiadając do samochodu.  Rozsądek, nie mógł sobie odpuścić i zaśmiał się ze mnie, jak zwykle dodając od siebie trzy grosze: ,,Uważaj, o czym marzysz, Kochana!”, po czym umilkł, a jego ironiczny śmiech rozniósł się pustym echem po mojej głowie.

***

—Cholera— przeklęłam pod nosem, stojąc przed wejściem do szkoły i  przeszukując nerwowo torebkę w poszukiwaniu portfela i karty, pozwalającej na wejście na teren liceum.
Było już dobre kilka minut po dzwonku, ogólnodostępny dziedziniec znajdujący się przed głównym wejściem do budynku całkowicie opustoszał . Jules nie odbierała komórki i żeby tego było mało ,jak na złość, dzisiejsze zajęcia zaczynałam od fizyki z panem Gretkovsky’m,  pedantycznym nauczycielem starej daty, którego dwoma naczelnymi zasadami były obowiązkowość i…punktualność. Przeglądając zawartość mojej torebki, a tym samym nie znajdując portfela, szybko zdałam sobie sprawę, że musiałam zostawić go w Rockit!, jednak było już zbyt późno, by teraz po niego wracać. Westchnęłam ciężko, wiedząc, że jedynym sposobem na wejście do szkoły było przywołanie przez domofon pana woźnego, który będzie kazał mi zgłosić spóźnienie do sekretariatu, co tylko opóźni dotarcie na lekcję fizyki. 
—Dzień dobry, panno Collins. Jakiś problem z drzwiami? — usłyszałam tuż za sobą spokojny, męski głos.
Odwróciłam się gwałtownie, rumieniąc na widok dyrektora szkoły i mojego nauczyciela angielskiego, Johnatana Harveya, stojącego tuż za moimi plecami.  Wysoki i szczupły brunet, w szarych materiałowych spodniach i idealnie skrojonej śnieżnobiałej koszuli, podkreślającej kalifornijską opaleniznę, przypominał bardziej gwiazdę filmową niż dyrektora publicznej szkoły. Stanowisko to, jak i posadę nauczyciela w naszym liceum, piastował od zaledwie miesiąca, mimo to doskonale pamiętał imię i nazwisko większości uczniów, co wzbudzało szerokie zdumienie, szczególnie, że Palihigh* liczyło ponad 800 licealistów.  
—Dzień dobry, panie Harvey- wydukałam zmieszana, natrafiając na rozbawione spojrzenie jego szarobłękitnych oczu. Pomimo jego miłej ,na pierwszy rzut oka, aparycji i charyzmy, jaką obdarzał uczniów, wzbudzał we mnie mieszane uczucia. W jego zachowaniu, sposobie bycia wyczuwałam nutę fałszu, maskaradę, której przyczyny nie potrafiłam rozgryźć.  
—Nie potrafię znaleźć karty do szkoły. Musiałam zostawić ją w domu.
—Zdarza się. Zaraz coś na to poradzimy—powiedział posyłając w moją stronę łagodny uśmiech, po czym wyjął ze skórzanej torby swoją srebrną kartę i przyłożył ją  do czytnika.
—Wygląda na to, że już po dzwonku—powiedział, kiedy stanęliśmy w pustym holu.— Jak widać, punktualność nie należy do moich mocnych stron—dodał, uśmiechając się zawadiacko.
Zaczerwieniłam się ponownie, czując jak małe dziecko złapane na złym uczynku. W końcu ja też byłam spóźniona!
—Jaką masz teraz lekcję, Summer?—spytał Harvey, widząc zmieszanie malujące się na mojej twarzy.
—Fizykę z…— zaczęłam, spuszczając wzrok.
— …panem Gretkovsky’m.—dokończył za mnie, kiwając znacząco głową—W takim razie przyda ci się mała pomoc—dodał, kierując się w stronę schodów, prowadzących na pół piętro.
Nieco zdezorientowana i speszona zarazem, ruszyłam szybko za nim. Sala do fizyki znajdowała się na samym końcu długiego korytarza, którego prawa ściana pokryta była dużymi oknami wychodzącymi na szkolny basen i boisko.
Nie czekając na mnie, Harvey zapukał raz do drzwi, po czym otworzył je zdecydowanym ruchem.
—Dzień dobry, panie Gretkovsky— przywitał się ze zdziwionym nauczycielem, którego zdumienie wzrosło w chwili, kiedy pojawiłam się tuż za dyrektorem.
—D-dzień dobry, panie Dyrektorze—odpowiedział profesor, wodząc z zaciekawionymi oczami ode mnie na Harveya i z powrotem.
—Bardzo przepraszam, że wprowadzam niepotrzebne zamieszanie, ale pozwoliłem sobie przejąć  na moment pańską uczennicę, w związku ze zbliżającą się olimpiadą z literatury. Summer będzie jedną z naszych reprezentantek,  rozumie  więc pan, że sprawa nie cierpiała zwłoki—powiedział pewnym siebie głosem, nie zająknąwszy się ani przez chwilę.
—Och, ależ oczywiście! To zrozumiałe!—twarz nauczyciela momentalnie się rozpromieniła. —Są sprawy ważne i ważniejsze— dodał, uśmiechając się przymilnie do dużo młodszego od siebie przełożonego.
—Summer…—dyrektor zwrócił się w moją stronę, wskazując ręką, bym weszła do klasy.
Uśmiechnęłam się nerwowo, nadal nie mogąc uwierzyć w sytuację, której byłam przed chwilą świadkiem. Dyrektor Harvey kryje mnie, w dodatku posuwając się do kłamstwa, przed jednym ze swoich najbardziej uznanych pracowników?!
—Dziękuję—szepnęłam, mijając mojego zadowolonego z siebie wybawcę, i spoglądając przepraszająco w stronę nauczyciela fizyki.
—Do zobaczenia na angielskim—usłyszałam za sobą jego spokojny głos.
Wszyscy uczniowie przyglądali się całej tej scenie w pełnym milczeniu, ze zdumieniem na twarzy.
—No, no, no….Summer…ty i Harvey?—zachichotała mi do ucha Jules, kiedy tylko zajęłam miejsce obok.—Opowiesz mi wszystko później, ze szczegółami—dodała z podekscytowaniem, po czym ponownie skupiła wzrok na fizyku, który , po wyjściu dyrektora, wrócił już do swojego wykładu.

***

                Sprawa z Harveyem być może i była tak samo zabawna, jak i intrygująca, by móc zaprzątać tego dnia moje myśli, jednakże zdecydowanie to zgubiony portfel przyprawiał mnie o ból głowy. Doskonale pamiętałam moment, w którym wyjęłam go z torby, by móc zapłacić za kawę w Rockit!, ale nie byłam już pewna, czy włożyłam go tam z powrotem. W przerwie między zajęciami przeszukałam z Jules mój samochód , zadzwoniłam też do kawiarni, jednakże po portfelu nie było ani śladu. Chyba nie muszę dodawać, że w całym tym nieszczęściu, to nie karta do szkoły stwarzała największy  problem, lecz karta bankowa, dowód osobisty i….prawo jazdy. I kiedy myślałam już, że mój portfel zaginął bezpowrotnie, zdarzyła się rzecz, która wprawiła mnie w osłupienie.
Wychodziłam właśnie z Jules ze szkoły, zastanawiając się ile czasu zajmie wyrobienie nowego prawa jazdy, kiedy przyjaciółka przystanęła na chwilę, ciągnąc mnie za ramię w swoją stronę.
—Jules, co ty?— spytałam rozdrażniona, przystając obok.
—Chyba ktoś tu zgubił drogę—powiedziała, uśmiechając się tajemniczo, po czym wskazała mi czarne, sportowe audi stojące przy chodniku łączącym się z zewnętrznym dziedzińcem szkoły. Dopiero kilka sekund później zrozumiałam, co, a raczej kto przykuł jej uwagę.
Stał, niedbale opierając się o bok audi. Wyglądał dokładnie tak samo, jak widziałam go ostatnim razem, z wyjątkiem czarnych Ray Ban’ów przesłaniających jego ciemne oczy. Rozglądał się uważnie po tłumie licealistów wylewającym się z budynku.
—Jul, pamiętasz, jak opowiadałam Ci kiedyś o chłopaku z Rockit!?— zaczęłam, nie spuszczając z niego oczu. Zauważył mnie, od razu się uśmiechając.
—O tym tajemniczym przystojniaku? No raczej—odpowiedziała, wyraźnie zbita z pantałyku.
Dopiero teraz zauważyłam, że trzymał w dłoni jakiś mały przedmiot, którym teraz pomachał w moją stronę.,,  Mój portfel—!” pomyślałam, oddychając z ulgą.
—To właśnie on.—odpowiedziałam, po czym ruszyłam w jego stronę, zostawiając za sobą zdezorientowaną przyjaciółkę.
—To chyba należy do ciebie— powiedział, kiedy stanęłam przy nim.
—Dziękuję. Już myślałam, że go nie znajdę— odpowiedziałam, sięgając po portfel.
Chłopak jednak zatrzymał przedmiot w dłoni, obdarzając mnie zawadiackim uśmiechem.
—Jesteś mi winna małą przysługę, Summer—wytłumaczył , a widząc moją wystraszoną minę dodał z rozbawieniem— Proponuję dobrą kawę. Jutro, po południu.
—To propozycja czy warunek? —pociągnęłam dalej, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu.
Czyżby ,,Espresso” właśnie zaproponował mi randkę?!
—Możesz to potraktować jako umowę wiązaną—odpowiedział, podając mi moją zgubę.
—Zadzwoń, kiedy będziesz gotowa—dodał, po czym obszedł samochód i otworzył drzwi od strony kierowcy.
Już chciałam zaprotestować, że przecież nie mam jego numeru, jednakże w tym momencie zauważyłam skrawek papieru wystający z portfela. Znalazłam na nim wykaligrafowany starannym pismem numer telefonu oraz imię:

Mason

—Do zobaczenia, Summer—powiedział, obdarzając mnie na pożegnanie zniewalającym uśmiechem, po czym wsiadł do samochodu i odjechał, zostawiając mnie oszołomioną na chodniku.
Uśmiechnęłam się do siebie, kiwając z niedowierzaniem głową. Mason stał się odtąd  moim ulubionym imieniem.

***
Mason

,,Intelligentsia Coffee
Silver Lake
17.00 ‘’
                Tak brzmiał tekst wiadomości, jaką dostałem późnym wieczorem od Summer.
Od czasu tego feralnego wieczora myślałem o niej każdego dnia. Wielokrotnie odtwarzałem w myślach chwilę, w której po raz pierwszy poczułem jej myśli, wspomnienia, osobowość…kiedy odkryłem jej Duszę. Była niezwykle delikatna, lekka, niewinna, a przy tym posiadała tak wielki potencjał…Cecha niezwykle przydatna dla przyszłego Łowcy.
Doskonale zdawałem sobie jednak sprawę, że odbierając jej część energii, pogwałciłem najstarsze i najważniejsze prawo naszego świata. Dopuściłem się czynu, którego konsekwencje były potężniejsze, niż mógłbym kiedykolwiek przypuszczać.  Wkraczając teraz w jej świat skazywałem ją na życie w świecie, o którym istnieniu nie miała pojęcia i którego nigdy nie powinna była poznać. To było silniejsze ode mnie, emocje wzięły górę. Decyzja zapadła. Wkrótce nadejdą i jej konsekwencje…


Summer

                Wzięłam głęboki oddech, po czym po raz ostatni przejrzałam się w lustrze. Długie, proste włosy w kolorze mlecznej czekolady spływały falami po moich drobnych ramionach, kończąc się w połowie talii, którą teraz spinał prosty czarny pasek. Miałam na sobie ulubioną, prostą granatową sukienkę, odcinaną w talii i kończącą się delikatną koronką przed kolanem.
,,Zmysłowo, lecz delikatnie i stosownie”—pomyślałam, obracając się w miejscu. Zegar na szafce nocnej wskazywał chwilę po 16. Jeśli chciałam dotrzeć na czas do Silver Lake, powinnam już wyjeżdżać. Niewiele myśląc, sięgnęłam szybko po szarą zamszową torebkę na ramię, wrzucając po drodze do drzwi portfel, komórkę i błyszczyk.
—Wychodzę!— krzyknęłam stając na dole w holu, po czym otworzyłam szerokie drzwi wejściowe.
—Baw się dobrze! —dobiegł mnie z salonu, znajdującego się na tyłach domu, głos Roberta.
Tak też zamierzałam zrobić.



* Palihigh- Palisades Charter High School

poniedziałek, 1 sierpnia 2016



Dla Najlepszej K.

7 miesięcy wcześniej

-Zwariowałaś, Jules- zaśmiałam się głośno, spoglądając kątem oka na biegnącą obok mnie przyjaciółkę. Białe kosmyki jej długich blond włosów niedbale upiętych w koka, swobodnie unosiły się od podmuchu wiatru wiejącego znad oceanu.
-Taka okazja zdarza się raz na milion, Summer- powiedziała zdyszanym głosem.
-Moja mama w życiu się na to nie zgodzi.- stwierdziłam, nadal rozbawiona szalonym pomysłem przyjaciółki.
-Nie będzie musiała, jeśli nic jej o tym nie powiesz. – odpowiedziała Jules , nie dając za wygraną- Wszystko już zaplanowałam, Summie- dodała, uśmiechając się pod nosem.
-To znaczy?- spojrzałam na nią podejrzliwie.
-Wszystko ci wyjaśnię, tylko…błagam … zatrzymaj się na chwilę- powiedziała, ciężko dysząc.
Zwolniłam bieg, po czym zatrzymałam się kilka metrów dalej. Jules stanęła tuż obok mnie, po czym oparła ramiona na kolanach i pochyliła się lekko do przodu. Odczekałam chwilę, pozwalając złapać jej oddech.
-Bradley, mój kochany braciszek,  przyjeżdża na kilka dni do domu i zamierza iść w sobotę z kolegami do Black Rebel. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, rodzice wyjeżdżają na cały weekend do znajomych. Brad obiecał mi więc, że za drobną przysługą, wprowadzi nas do klubu.- wytłumaczyła, prostując się.
-Za drobną przysługą?- powtórzyłam, unosząc brew.
-Och, to już sprawa między mną a moim bratem- wzruszyła ramionami, uśmiechając się przewrotnie.
-To nadal nie rozwiązuje sprawy z moją mamą…- przypomniałam.
-Summer, jesteś bardzo niecierpliwa, wiesz? Pozwól mi skończyć.- Jul przewróciła teatralnie oczami- Powiesz mamie, że zaprosiłam się na ,,pidżama party”, co będzie po części zgodne z prawdą, z tą jednak różnicą, że cała impreza odbędzie się nie w moim domu, a w jednym z największych klubów w L.A. Co ty na to? – skończyła spoglądając na mnie jasnobrązowymi oczami. – Summie, proszę- powiedziała błagalnym tonem.
-A czy cała ta intryga nie ma nic wspólnego przypadkiem z Mike’iem z kapeli?- obrzuciłam ją podejrzliwym spojrzeniem.
-Być może... po części- zaczerwieniła się, dając mi tym samym wystarczająco jednoznaczną odpowiedź.
-Mam grać rolę przyzwoitki? – powiedziałam, starając się ukryć uśmiech na widok błagalnego wyrazu twarzy mojej przyjaciółki.
Westchnęłam.
-Czuję, że pożałuję tej decyzji, ale…- zaczęłam, jednak Jules przerwała mi piszcząc z radości.
-Mam najwspanialszą przyjaciółkę na świecie! Kocham cię, Summie!- krzyczała skacząc dookoła, tym samym ściągając na nas wzrok plażowiczów.
-Ale treningu ci nie daruje- uśmiechnęłam się szeroko, po czym ruszyłam sprintem przed siebie.
-I tak cię uwielbiam!- odkrzyknęła Jules, rzucając się za mną do biegu.
***
Słońce znikało powoli za horyzontem, kiedy Jules zaparkowała swoim czarnym golfem na parkingu nad Przystanią. Klub Black Rebel znajdował się w dawnej fabryce motocykli i mógł pomieścić naraz około pięćset osób. Otoczony był przez opuszczone magazyny i stare kamienice, dawniej zamieszkiwane przez robotników, teraz chylące się ku upadkowi, tak jak i cała dzielnica na Starej Przystani. Większość latarni, skąpo rozlokowanych wzdłuż wysokich budynków, pozbawiono żarówek; jedynym źródłem światła pozostawały więc  kolorowe reflektory sączące się  przez wysokie okna klubu.
- To miejsce ma klimat- Brad uśmiechnął się pod nosem, prowadząc nas przez wąską ,kamienną uliczkę . W powietrzu roznosiła się muzyka, dobiegająca z Black Rebel.
-Niezaprzeczalnie- powiedziałam cicho, chwytając pod ramię przyjaciółkę, która zadrżała.
-To będzie niezapomniana noc, zobaczysz- szepnęła mi do ucha podekscytowanym głosem Jules, kiedy zbliżyliśmy się do wejścia do klubu.
-Nie narób mi wstydu, siostrzyczko. – powiedział Brad uśmiechając się, po czym objął nas ramieniem i zwrócił się pewnym siebie głosem do jednego z dwóch muskularnych ochroniarzy, stojących przy wejściu- Poproszę trzy wejściówki, dla mnie oraz tych dwóch pięknych pań- to mówiąc przycisnął nas silnymi ramionami do siebie.
Mężczyzna w czarnym garniturze, spojrzał na naszą trójkę obojętnym wzrokiem, po czym, nic nie mówiąc, wręczył Bradleyowi trzy bilety i przesunął się w bok, umożliwiając nam wejście do środka.
Wewnątrz panował półmrok, który rozświetlały jedynie pulsujące światła reflektorów, rozmieszczonych pod wysokim sufitem. Klub był ogromny, urządzony w industrialnym stylu, doskonale oddającym dawny klimat tego miejsca. Ściany pokryte były brunatną cegłą, a wysokie i proste kolumny, podtrzymujące dach, wykonane były z ciężkiego metalu. W centralnym punkcie sali stał duży, podświetlany bar, wokół którego gromadził się tłum spragnionych gości. Kilka metrów za barem ulokowano prostokątną scenę z czarnym stołem, za którym grało dwóch DJ’ów.
-Nie sądziłam, że to kiedykolwiek powiem, ale to było genialne, braciszku!- powiedziała Jules, próbując przekrzyczeć głośną muzykę.
-Jesteś mi winna ogromną przysługę, Jul- zagroził jej palcem- Ja się ulatniam. Bawcie się dobrze, dziewczyny.- dodał szybko, po czym zniknął w tańczącym tłumie.
Jules spojrzała na mnie uśmiechając się radośnie.
- Gotowa na najlepszą noc w życiu?- to mówiąc pchnęła mnie w roztańczony tłum.
Po kilkunastu kawałkach na parkiecie zrobiło się naprawdę tłoczno. Około jedenastej muzyka ucichła, a jeden z DJ’ów zapowiedział kapelę wieczoru:  ,,Rebellion”, wywołując tym samym gromkie brawa gości klubu.
-Chodźmy do przodu, bliżej sceny- powiedziała z podekscytowaniem  Jules chwytając mnie za rękę i przeciskając się przez tłum zgromadzony wokół niewielkiej sceny znajdującej się w rogu klubu. Niespodziewanie wszystkie światła zgasły, a salę wypełniły ciche szepty, przerywane od czasu do czasu piskiem dziewcząt.
Przystanęłyśmy z Jul zaledwie metr od sceny, z podekscytowaniem wyczekując zespołu. Po chwili na środku sceny, tuż przed nami pojawiła się smuga oślepiającego światła, a w niej- ciemna postać wysokiego mężczyzny z gitarą w ręku. Kilka osób  na prawo od nas zaczęło zachęcająco klaskać, dopóki nie zabrzmiały pierwsze akordy gitary elektrycznej. Jules złapała głośno powietrze, chwytając mnie mocniej za ramię. Po chwili dołączyła do nich perkusja, a zaraz za nią kolejna gitara. Scenę rozświetliły reflektory w białym i niebieskim kolorze. Mężczyzna, który pojawił się na niej jako pierwszy, nachylił się do mikrofonu, z którego popłynął ciepły, wibrujący głos.
-…She acts like summer and walks like rain…- śpiewał, uśmiechając się do publiczności. Wyglądał na trochę ponad 20 lat; wysoki i szczupły, o kruczoczarnych, krótkich włosach i dwudniowym zaroście oraz tatuażu na prawym ramieniu.
Drugi gitarzysta stanął na lewo od nas; wysoki, szczupły brunet o krótko ściętych włosach, w prostym, czarnym t-shirt’cie. Kiedy przebiegał oczami po tłumie, jego wzrok zatrzymał się na nas, a dokładniej na Jules. Chłopak uśmiechnął się pod nosem i puścił jej oczko.
-Summer, czy ty to widziałaś?!- pisnęła mi do ucha Jules.- Puścił oczko…do mnie!- kontynuowała cienkim głosikiem- Do mnie, prawda?- spytała, trącając mnie lekko łokciem.
-Oczywiście, że do ciebie. Dziewczyny na prawo od nas  wręcz pożerają cię z zazdrości wzrokiem- odpowiedziałam, wskazując jej dwie blondynki wypacykowane niczym Britney Spears.
Jules uśmiechnęła się z wyższością, po czym ponownie zatopiła swoje rozmarzone spojrzenie w Mike’u.
Zaraz po koncercie Rebellion, Mike zaprosił nas za kulisy, gdzie poznałyśmy pozostałych członków zespołu: Jeremy’ego i Chrisa oraz ich menadżera Toma, który wkrótce zostawił nas samych.  W czasie tego krótkiego spotkania Jules i Mike nie odrywali od siebie wzroku.
-Mieliśmy zamiar oblać nasz pierwszy występ, chcecie dołączyć?- spytał Mike, wpatrując się w zarumienioną twarz Jules.
-Jasne….jeśli to nie będzie problem- odpowiedziała nieśmiało, a ja zaczynałam wątpić, że to ta sama Jules, którą znałam od kilku dobrych lat; pewna siebie i niezależna nastoletnia feministka.
Jeremy i Chris pokiwali zachęcająco głową
-Ruszaj, bracie- dodał Chris, po czym udaliśmy się ciemnym korytarzem w kierunku prywatnego wejścia na główną salę.
Idąc za Jules, odruchowo sprawdziłam komórkę.
-Cholera, Jules. Mam kilka nieodebranych połączeń od mamy- szepnęłam do przyjaciółki, spoglądając z niepokojem na wyświetlacz telefonu. –Muszę oddzwonić, zanim zacznie coś podejrzewać.
-W klubie?! To chyba zły pomysł…Może wyjdziemy szybko na zewnątrz?
-Daj spokój, załatwię to sama i zaraz do was dołączę. – powiedziałam, kiedy znaleźliśmy się ponownie w głównej sali klubu, po czym szybko i niezauważalnie oddaliłam się od Jules i chłopaków.
Telefon, który nadal trzymałam w dłoni niespodziewanie zaczął wibrować. Na ekranie wyświetlał się numer Roberta, partnera mamy.
-No, pięknie- podsumowałam ponuro pod nosem, po czym skierowałam się szybko w stronę wąskiego korytarza, prowadzącego, zgodnie z jasnoniebieskim napisem, jaki widniał nad nim , do toalet.
Idąc słabo oświetlonym korytarzykiem, poczułam rześki powiew chłodnego powietrza. Szybko zorientowałam się, że korytarz musi prowadzić także do wyjścia ewakuacyjnego. Przyspieszyłam kroku, mijając kilka sylwetek, bardziej lub mniej pijanych osób. Drzwi prowadzące na zewnątrz znajdowały się w ślepym zaułku, zaraz obok męskiej toalety.
,,W końcu”- pomyślałam, zniecierpliwiona, po czym pchnęłam je z całej siły, wychodząc na chłodną i ciemną ulicę, po której kręciło się kilku ,,klubowiczów” z papierosami( mam nadzieję!) w ręku.
Oddaliłam się od nich kilka metrów, po czym szybko wystukałam numer mamy. Odebrała już po pierwszym sygnale.
-Summie?! Wszystko w porządku? Dzwoniłam do ciebie…- usłyszałam jej poddenerwowany głos.
-Tak, tak… jesteśmy z Jules na dworze, oglądałyśmy gwiazdy…no wiesz, przez teleskop jej taty- skłamałam, czując jak moje sumienie wzdycha ze smutkiem.
-Ooch, naprawdę? To świetny pomysł, dziewczynki. – powiedziała już spokojnym tonem- Nie będę wam w takim razie przeszkadzać, dobrej nocy.
-Dobrej nocy, mamo.- odpowiedziałam, biorąc głęboki oddech.
-Summie?
-Tak, mamo?
-Uważajcie na siebie.- dodała czułym tonem , po czym odłożyła słuchawkę.
,,Będziesz się za to smażyć w piekle, Collins!”- wychrypiało ponuro moje sumienie, po czym ucichło, zostawiając mnie samą w ciemnej i opuszczonej uliczce.
Po raz ostatni spojrzałam na wyświetlacz komórki, cyfrowy zegar wskazywał już chwilę po północy. Wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym schowałam telefon do kieszeni. Miałam zamiar wrócić do Black Rebel, jednakże w tym samym momencie, usłyszałam huk, a zaraz po nim czyjś przejmujący krzyk. Spojrzałam w stronę wyjścia ewakuacyjnego z klubu, przy którym stały dwie małe grupki osób. Nic nie wskazywało na to, by zareagowali w jakiś sposób na uderzenie sprzed chwili. Wręcz przeciwnie, śmiejąc się do siebie i głośno rozmawiając, zachowywali się tak, jakby go nie usłyszeli.  Ponowne uderzenie, tym razem już bliżej. Spojrzałam w przeciwną stronę. Dźwięk rozbrzmiewał z najbliższej ulicy, położonej prostopadle do tej, przy której znajdował się klub. Ruszyłam szybko w jej kierunku, czując jak krew szybciej pulsuje mi w żyłach. Kiedy się już na niej znalazłam, usłyszałam ponownie uderzenie, nieco słabsze niż poprzednie, oraz niewyraźne krzyki dwóch lub trzech osób, dochodzące zza rogu dużego, już dawno opuszczonego ,starego magazynu.                        Wyciągnęłam telefon, wystukując numer alarmowy, jednak nie wykonując połączenia. Postanowiłam podejść możliwie jak najbliżej magazynu i….no właśnie, co ja właściwie zamierzałam zrobić? Ja, jedna przeciwko wielkiej niewiadomej, czekającej na mnie za rogiem?,, Przecież to cholernie niebezpieczne!’’- zdrowy rozsądek nie dawał za wygraną. ,,A jeśli ktoś znajduje się w niebezpieczeństwie? Jeśli czyjeś zdrowie albo życie jest zagrożone?”- buntowało się serce.                 Ten pierwszy chciał zapewne coś jeszcze dodać, lecz nie zdążył. Stanęłam właśnie w cieniu magazynu, na rogu ulicy. Wyjrzałam zza ściany, chcąc szybko rozeznać się w sytuacji. Cała ulica była spowita w mroku, nie docierało tu nawet blade światło księżyca. Wstrzymałam na chwilę oddech, widząc w oddali kilka ciemnych sylwetek miotających się na przemian pomiędzy ścianami magazynów. W tym samym momencie, kiedy jeden z cieni uderzył z hukiem o przeciwległą ścianę, usłyszałam czyjeś ciche jęki. Wtedy go zobaczyłam. Leżał zaledwie kilka metrów ode mnie, ukryty za stertą desek i śmieci, trzymając się kurczowo za klatkę piersiową. Niewiele myśląc podbiegłam bezszelestnie w jego kierunku. Młody, przystojny brunet.  Jego piękne, czekoladowe oczy zdradzały teraz ból, wąskie usta wykrzywiły się w grymasie.
-Co ty….- zaczął niespokojnie, próbując wstać.
Przytrzymałam go za ramię, pomagając usiąść.
-Nie powinno cię tu być- dodał, tłumiąc kolejną falę bólu.
-Jesteś ranny…- wyszeptałam z przerażeniem, kiedy spostrzegłam jego dłonie, całe we krwi, która sączyła się spod jego t-shirtu.
Chciał coś powiedzieć, jednak nie pozwoliłam mu na to.
-Wszystko będzie dobrze, wezwę pomoc.- powiedziałam, czując jak serce podchodzi mi do gardła.
-Nie….nie możesz…- powiedział słabym głosem, chwytając mnie za rękę.
-Potrzebujesz pomocy- wyszeptałam, sięgając po telefon do kieszeni.
Kolejne uderzenie, tym razem tylko kilka metrów od nas. Zadrżałam z przerażenia, upuszczając telefon na ziemię.  Chwilę potem usłyszałam czyjeś ciężkie kroki zbliżające się w naszą stronę. Zamarłam w bezruchu.
- Uratuję nas, ale musisz…mi pomóc- odezwał się szeptem chłopak, sięgając jedną ręką do kieszeni spodni.
Później wszystko działo się zaskakująco szybko. Chwycił mnie za prawą rękę i przyciągnął do siebie. Poczułam ukłucie, następnie piekący ból rozlał się po moim przedramieniu. Zaczęłam szybciej oddychać, starając się wyrwać z uścisku. Kroki stały się bardzo wyraźne. Chłopak zaklął pod nosem, po czym przyłożył swoją ciepłą dłoń do rany, którą mi zadał.
-Zaraz będzie po wszystkim – usłyszałam jego ciepły głos, tracąc powoli przytomność, czując, jak moje ciało słabnie i osuwa się na chłodny asfalt.
-Wrócę po ciebie, Aniele- powiedział, dotykając dłonią mojego policzka i omiatając ostatnim spojrzeniem czekoladowych oczu.


 Później była już tylko ciemność. 

piątek, 29 kwietnia 2016





Słońce chyliło się już ku zachodowi, oblewając ostatnimi promieniami nadmorską promenadę w Los Angeles. Plaża Will Rogers powoli pustoszała. Mieszkańcy tłoczyli się w pobliskich kawiarniach i pubach.
Jak każdego wieczora, stałem na dachu jednego z nich, uważnie obserwując sytuację na wybrzeżu, czekając na pojawienie się jej drobnej postaci, przemierzającej szybkim truchtem brzeg oceanu.  Nieświadomej mojej cichej obecności w jej życiu. Wyczułem jej Obecność jeszcze zanim zdołała pojawić się w zasięgu mojego wzroku.
Obserwowałem ją od ponad pół roku, niczym więc nie mogła mnie już zaskoczyć. Byłem jak jej cień, podążający z każdym jej ruchem, przeżywający wraz z nią każdą chwilę, równie intensywnie, co ona sama. Aż w końcu nastąpił impas, czas na kolejny etap swoistego planu, który tak misternie organizowałem przez ostatnie sześć miesięcy.

Czas na spotkanie z  Łowcą.

Popular Posts

Obsługiwane przez usługę Blogger.