,, What goes up, ghost around...

Ghost around around around around…”

,, What goes up, ghost around...

środa, 31 sierpnia 2016

2.Drawbar
                Odkąd pamiętam zawsze uwielbiałam  poranki w Los Angeles, a szczególnie te piątkowe; tego dnia w powietrzu unosił się świeży zapach zroszonej trawy przemieszany z morską bryzą wiejącą z wybrzeża. Z domu wyszłam w zwiewnej, oliwkowej szmizjerce sięgającej przed kolano. Słońce wisiało już wysoko na sklepieniu, otulając mnie swoimi ciepłymi  promieniami. Uśmiechnęłam się do siebie, bo jak tu nie kochać wiecznie trwającego lata, jak nie kochać Miasta Aniołów?
Po drodze do szkoły postanowiłam wstąpić na szybką kawę do mojej ulubionej kawiarni Rockit!, znajdującej się przy Sunset Boulevard. Urządzona w surowym industrialnym stylu , w którym królowały biele i szarości, idealnie wpisywała się w moje gusta.  
—Dzień dobry—przywitałam się z dwójką baristów, stojących za ladą.
Tuż za nimi, w dużym, metalicznym piecu piekły się właśnie pierwsze bajgle. Ich słodka woń unosiła się w powietrzu, idealnie uzupełniając  z cudownym zapachem świeżo parzonej kawy.
—Poproszę średnie latte na wynos— powiedziałam, stając przy ladzie i wyjmując z torebki portfel.
Kawiarnia, zwykle zapełniona po brzegi w długie, kalifornijskie popołudnia, o tej porze świeciła pustkami.
—Dzień dobry—usłyszałam tuż za moimi plecami niski, męski głos.Uśmiechnęłam się do siebie, domyślając do kogo mógł należeć.
Widywałam go w Rockit! już od jakiegoś czasu. Wysoki brunet o muskularnym torsie. Ubrany w czarny t-shirt i ciemne, proste Levis’y, znacznie odbiegał  wyglądem od miejscowych chłopców, preferujących kolorowe t-shirty, sprane szorty i japonki. Nawet jego śniady kolor cery nie przypominał kalifornijskiej opalenizny. ,,Espresso” ( bo tak go właśnie nazwałam) wyglądał na dwadzieścia kilka lat.
—Dzień dobry—odpowiedziałam  jednocześnie z baristą, spoglądając nieśmiało w stronę chłopaka.
Stanął tuż obok mnie, omiatając łagodnym spojrzeniem ciemnoczekoladowych oczu.
Zdobyłam się na niewielki uśmiech w jego stronę, po czym szybko przesunęłam się na koniec lady, gdzie czekała już na mnie zamówiona kawa.
—Dziękuję—zwróciłam się do baristy, który odpowiedział mi uśmiechem.
Zegar wiszący tuż obok tablicy z menu wskazywał kwadrans przed ósmą, chcąc więc nie spóźnić się do szkoły, chwyciłam szybko kubek z gorącym napojem, i skierowałam się w stronę drzwi, wymieniając jednocześnie przelotne spojrzenie z ,,Espresso”.
  ,,Gdybym mogła chociaż poznać Twoje imię….”—rozmarzyłam się, wsiadając do samochodu.  Rozsądek, nie mógł sobie odpuścić i zaśmiał się ze mnie, jak zwykle dodając od siebie trzy grosze: ,,Uważaj, o czym marzysz, Kochana!”, po czym umilkł, a jego ironiczny śmiech rozniósł się pustym echem po mojej głowie.

***

—Cholera— przeklęłam pod nosem, stojąc przed wejściem do szkoły i  przeszukując nerwowo torebkę w poszukiwaniu portfela i karty, pozwalającej na wejście na teren liceum.
Było już dobre kilka minut po dzwonku, ogólnodostępny dziedziniec znajdujący się przed głównym wejściem do budynku całkowicie opustoszał . Jules nie odbierała komórki i żeby tego było mało ,jak na złość, dzisiejsze zajęcia zaczynałam od fizyki z panem Gretkovsky’m,  pedantycznym nauczycielem starej daty, którego dwoma naczelnymi zasadami były obowiązkowość i…punktualność. Przeglądając zawartość mojej torebki, a tym samym nie znajdując portfela, szybko zdałam sobie sprawę, że musiałam zostawić go w Rockit!, jednak było już zbyt późno, by teraz po niego wracać. Westchnęłam ciężko, wiedząc, że jedynym sposobem na wejście do szkoły było przywołanie przez domofon pana woźnego, który będzie kazał mi zgłosić spóźnienie do sekretariatu, co tylko opóźni dotarcie na lekcję fizyki. 
—Dzień dobry, panno Collins. Jakiś problem z drzwiami? — usłyszałam tuż za sobą spokojny, męski głos.
Odwróciłam się gwałtownie, rumieniąc na widok dyrektora szkoły i mojego nauczyciela angielskiego, Johnatana Harveya, stojącego tuż za moimi plecami.  Wysoki i szczupły brunet, w szarych materiałowych spodniach i idealnie skrojonej śnieżnobiałej koszuli, podkreślającej kalifornijską opaleniznę, przypominał bardziej gwiazdę filmową niż dyrektora publicznej szkoły. Stanowisko to, jak i posadę nauczyciela w naszym liceum, piastował od zaledwie miesiąca, mimo to doskonale pamiętał imię i nazwisko większości uczniów, co wzbudzało szerokie zdumienie, szczególnie, że Palihigh* liczyło ponad 800 licealistów.  
—Dzień dobry, panie Harvey- wydukałam zmieszana, natrafiając na rozbawione spojrzenie jego szarobłękitnych oczu. Pomimo jego miłej ,na pierwszy rzut oka, aparycji i charyzmy, jaką obdarzał uczniów, wzbudzał we mnie mieszane uczucia. W jego zachowaniu, sposobie bycia wyczuwałam nutę fałszu, maskaradę, której przyczyny nie potrafiłam rozgryźć.  
—Nie potrafię znaleźć karty do szkoły. Musiałam zostawić ją w domu.
—Zdarza się. Zaraz coś na to poradzimy—powiedział posyłając w moją stronę łagodny uśmiech, po czym wyjął ze skórzanej torby swoją srebrną kartę i przyłożył ją  do czytnika.
—Wygląda na to, że już po dzwonku—powiedział, kiedy stanęliśmy w pustym holu.— Jak widać, punktualność nie należy do moich mocnych stron—dodał, uśmiechając się zawadiacko.
Zaczerwieniłam się ponownie, czując jak małe dziecko złapane na złym uczynku. W końcu ja też byłam spóźniona!
—Jaką masz teraz lekcję, Summer?—spytał Harvey, widząc zmieszanie malujące się na mojej twarzy.
—Fizykę z…— zaczęłam, spuszczając wzrok.
— …panem Gretkovsky’m.—dokończył za mnie, kiwając znacząco głową—W takim razie przyda ci się mała pomoc—dodał, kierując się w stronę schodów, prowadzących na pół piętro.
Nieco zdezorientowana i speszona zarazem, ruszyłam szybko za nim. Sala do fizyki znajdowała się na samym końcu długiego korytarza, którego prawa ściana pokryta była dużymi oknami wychodzącymi na szkolny basen i boisko.
Nie czekając na mnie, Harvey zapukał raz do drzwi, po czym otworzył je zdecydowanym ruchem.
—Dzień dobry, panie Gretkovsky— przywitał się ze zdziwionym nauczycielem, którego zdumienie wzrosło w chwili, kiedy pojawiłam się tuż za dyrektorem.
—D-dzień dobry, panie Dyrektorze—odpowiedział profesor, wodząc z zaciekawionymi oczami ode mnie na Harveya i z powrotem.
—Bardzo przepraszam, że wprowadzam niepotrzebne zamieszanie, ale pozwoliłem sobie przejąć  na moment pańską uczennicę, w związku ze zbliżającą się olimpiadą z literatury. Summer będzie jedną z naszych reprezentantek,  rozumie  więc pan, że sprawa nie cierpiała zwłoki—powiedział pewnym siebie głosem, nie zająknąwszy się ani przez chwilę.
—Och, ależ oczywiście! To zrozumiałe!—twarz nauczyciela momentalnie się rozpromieniła. —Są sprawy ważne i ważniejsze— dodał, uśmiechając się przymilnie do dużo młodszego od siebie przełożonego.
—Summer…—dyrektor zwrócił się w moją stronę, wskazując ręką, bym weszła do klasy.
Uśmiechnęłam się nerwowo, nadal nie mogąc uwierzyć w sytuację, której byłam przed chwilą świadkiem. Dyrektor Harvey kryje mnie, w dodatku posuwając się do kłamstwa, przed jednym ze swoich najbardziej uznanych pracowników?!
—Dziękuję—szepnęłam, mijając mojego zadowolonego z siebie wybawcę, i spoglądając przepraszająco w stronę nauczyciela fizyki.
—Do zobaczenia na angielskim—usłyszałam za sobą jego spokojny głos.
Wszyscy uczniowie przyglądali się całej tej scenie w pełnym milczeniu, ze zdumieniem na twarzy.
—No, no, no….Summer…ty i Harvey?—zachichotała mi do ucha Jules, kiedy tylko zajęłam miejsce obok.—Opowiesz mi wszystko później, ze szczegółami—dodała z podekscytowaniem, po czym ponownie skupiła wzrok na fizyku, który , po wyjściu dyrektora, wrócił już do swojego wykładu.

***

                Sprawa z Harveyem być może i była tak samo zabawna, jak i intrygująca, by móc zaprzątać tego dnia moje myśli, jednakże zdecydowanie to zgubiony portfel przyprawiał mnie o ból głowy. Doskonale pamiętałam moment, w którym wyjęłam go z torby, by móc zapłacić za kawę w Rockit!, ale nie byłam już pewna, czy włożyłam go tam z powrotem. W przerwie między zajęciami przeszukałam z Jules mój samochód , zadzwoniłam też do kawiarni, jednakże po portfelu nie było ani śladu. Chyba nie muszę dodawać, że w całym tym nieszczęściu, to nie karta do szkoły stwarzała największy  problem, lecz karta bankowa, dowód osobisty i….prawo jazdy. I kiedy myślałam już, że mój portfel zaginął bezpowrotnie, zdarzyła się rzecz, która wprawiła mnie w osłupienie.
Wychodziłam właśnie z Jules ze szkoły, zastanawiając się ile czasu zajmie wyrobienie nowego prawa jazdy, kiedy przyjaciółka przystanęła na chwilę, ciągnąc mnie za ramię w swoją stronę.
—Jules, co ty?— spytałam rozdrażniona, przystając obok.
—Chyba ktoś tu zgubił drogę—powiedziała, uśmiechając się tajemniczo, po czym wskazała mi czarne, sportowe audi stojące przy chodniku łączącym się z zewnętrznym dziedzińcem szkoły. Dopiero kilka sekund później zrozumiałam, co, a raczej kto przykuł jej uwagę.
Stał, niedbale opierając się o bok audi. Wyglądał dokładnie tak samo, jak widziałam go ostatnim razem, z wyjątkiem czarnych Ray Ban’ów przesłaniających jego ciemne oczy. Rozglądał się uważnie po tłumie licealistów wylewającym się z budynku.
—Jul, pamiętasz, jak opowiadałam Ci kiedyś o chłopaku z Rockit!?— zaczęłam, nie spuszczając z niego oczu. Zauważył mnie, od razu się uśmiechając.
—O tym tajemniczym przystojniaku? No raczej—odpowiedziała, wyraźnie zbita z pantałyku.
Dopiero teraz zauważyłam, że trzymał w dłoni jakiś mały przedmiot, którym teraz pomachał w moją stronę.,,  Mój portfel—!” pomyślałam, oddychając z ulgą.
—To właśnie on.—odpowiedziałam, po czym ruszyłam w jego stronę, zostawiając za sobą zdezorientowaną przyjaciółkę.
—To chyba należy do ciebie— powiedział, kiedy stanęłam przy nim.
—Dziękuję. Już myślałam, że go nie znajdę— odpowiedziałam, sięgając po portfel.
Chłopak jednak zatrzymał przedmiot w dłoni, obdarzając mnie zawadiackim uśmiechem.
—Jesteś mi winna małą przysługę, Summer—wytłumaczył , a widząc moją wystraszoną minę dodał z rozbawieniem— Proponuję dobrą kawę. Jutro, po południu.
—To propozycja czy warunek? —pociągnęłam dalej, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu.
Czyżby ,,Espresso” właśnie zaproponował mi randkę?!
—Możesz to potraktować jako umowę wiązaną—odpowiedział, podając mi moją zgubę.
—Zadzwoń, kiedy będziesz gotowa—dodał, po czym obszedł samochód i otworzył drzwi od strony kierowcy.
Już chciałam zaprotestować, że przecież nie mam jego numeru, jednakże w tym momencie zauważyłam skrawek papieru wystający z portfela. Znalazłam na nim wykaligrafowany starannym pismem numer telefonu oraz imię:

Mason

—Do zobaczenia, Summer—powiedział, obdarzając mnie na pożegnanie zniewalającym uśmiechem, po czym wsiadł do samochodu i odjechał, zostawiając mnie oszołomioną na chodniku.
Uśmiechnęłam się do siebie, kiwając z niedowierzaniem głową. Mason stał się odtąd  moim ulubionym imieniem.

***
Mason

,,Intelligentsia Coffee
Silver Lake
17.00 ‘’
                Tak brzmiał tekst wiadomości, jaką dostałem późnym wieczorem od Summer.
Od czasu tego feralnego wieczora myślałem o niej każdego dnia. Wielokrotnie odtwarzałem w myślach chwilę, w której po raz pierwszy poczułem jej myśli, wspomnienia, osobowość…kiedy odkryłem jej Duszę. Była niezwykle delikatna, lekka, niewinna, a przy tym posiadała tak wielki potencjał…Cecha niezwykle przydatna dla przyszłego Łowcy.
Doskonale zdawałem sobie jednak sprawę, że odbierając jej część energii, pogwałciłem najstarsze i najważniejsze prawo naszego świata. Dopuściłem się czynu, którego konsekwencje były potężniejsze, niż mógłbym kiedykolwiek przypuszczać.  Wkraczając teraz w jej świat skazywałem ją na życie w świecie, o którym istnieniu nie miała pojęcia i którego nigdy nie powinna była poznać. To było silniejsze ode mnie, emocje wzięły górę. Decyzja zapadła. Wkrótce nadejdą i jej konsekwencje…


Summer

                Wzięłam głęboki oddech, po czym po raz ostatni przejrzałam się w lustrze. Długie, proste włosy w kolorze mlecznej czekolady spływały falami po moich drobnych ramionach, kończąc się w połowie talii, którą teraz spinał prosty czarny pasek. Miałam na sobie ulubioną, prostą granatową sukienkę, odcinaną w talii i kończącą się delikatną koronką przed kolanem.
,,Zmysłowo, lecz delikatnie i stosownie”—pomyślałam, obracając się w miejscu. Zegar na szafce nocnej wskazywał chwilę po 16. Jeśli chciałam dotrzeć na czas do Silver Lake, powinnam już wyjeżdżać. Niewiele myśląc, sięgnęłam szybko po szarą zamszową torebkę na ramię, wrzucając po drodze do drzwi portfel, komórkę i błyszczyk.
—Wychodzę!— krzyknęłam stając na dole w holu, po czym otworzyłam szerokie drzwi wejściowe.
—Baw się dobrze! —dobiegł mnie z salonu, znajdującego się na tyłach domu, głos Roberta.
Tak też zamierzałam zrobić.



* Palihigh- Palisades Charter High School

poniedziałek, 1 sierpnia 2016



Dla Najlepszej K.

7 miesięcy wcześniej

-Zwariowałaś, Jules- zaśmiałam się głośno, spoglądając kątem oka na biegnącą obok mnie przyjaciółkę. Białe kosmyki jej długich blond włosów niedbale upiętych w koka, swobodnie unosiły się od podmuchu wiatru wiejącego znad oceanu.
-Taka okazja zdarza się raz na milion, Summer- powiedziała zdyszanym głosem.
-Moja mama w życiu się na to nie zgodzi.- stwierdziłam, nadal rozbawiona szalonym pomysłem przyjaciółki.
-Nie będzie musiała, jeśli nic jej o tym nie powiesz. – odpowiedziała Jules , nie dając za wygraną- Wszystko już zaplanowałam, Summie- dodała, uśmiechając się pod nosem.
-To znaczy?- spojrzałam na nią podejrzliwie.
-Wszystko ci wyjaśnię, tylko…błagam … zatrzymaj się na chwilę- powiedziała, ciężko dysząc.
Zwolniłam bieg, po czym zatrzymałam się kilka metrów dalej. Jules stanęła tuż obok mnie, po czym oparła ramiona na kolanach i pochyliła się lekko do przodu. Odczekałam chwilę, pozwalając złapać jej oddech.
-Bradley, mój kochany braciszek,  przyjeżdża na kilka dni do domu i zamierza iść w sobotę z kolegami do Black Rebel. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, rodzice wyjeżdżają na cały weekend do znajomych. Brad obiecał mi więc, że za drobną przysługą, wprowadzi nas do klubu.- wytłumaczyła, prostując się.
-Za drobną przysługą?- powtórzyłam, unosząc brew.
-Och, to już sprawa między mną a moim bratem- wzruszyła ramionami, uśmiechając się przewrotnie.
-To nadal nie rozwiązuje sprawy z moją mamą…- przypomniałam.
-Summer, jesteś bardzo niecierpliwa, wiesz? Pozwól mi skończyć.- Jul przewróciła teatralnie oczami- Powiesz mamie, że zaprosiłam się na ,,pidżama party”, co będzie po części zgodne z prawdą, z tą jednak różnicą, że cała impreza odbędzie się nie w moim domu, a w jednym z największych klubów w L.A. Co ty na to? – skończyła spoglądając na mnie jasnobrązowymi oczami. – Summie, proszę- powiedziała błagalnym tonem.
-A czy cała ta intryga nie ma nic wspólnego przypadkiem z Mike’iem z kapeli?- obrzuciłam ją podejrzliwym spojrzeniem.
-Być może... po części- zaczerwieniła się, dając mi tym samym wystarczająco jednoznaczną odpowiedź.
-Mam grać rolę przyzwoitki? – powiedziałam, starając się ukryć uśmiech na widok błagalnego wyrazu twarzy mojej przyjaciółki.
Westchnęłam.
-Czuję, że pożałuję tej decyzji, ale…- zaczęłam, jednak Jules przerwała mi piszcząc z radości.
-Mam najwspanialszą przyjaciółkę na świecie! Kocham cię, Summie!- krzyczała skacząc dookoła, tym samym ściągając na nas wzrok plażowiczów.
-Ale treningu ci nie daruje- uśmiechnęłam się szeroko, po czym ruszyłam sprintem przed siebie.
-I tak cię uwielbiam!- odkrzyknęła Jules, rzucając się za mną do biegu.
***
Słońce znikało powoli za horyzontem, kiedy Jules zaparkowała swoim czarnym golfem na parkingu nad Przystanią. Klub Black Rebel znajdował się w dawnej fabryce motocykli i mógł pomieścić naraz około pięćset osób. Otoczony był przez opuszczone magazyny i stare kamienice, dawniej zamieszkiwane przez robotników, teraz chylące się ku upadkowi, tak jak i cała dzielnica na Starej Przystani. Większość latarni, skąpo rozlokowanych wzdłuż wysokich budynków, pozbawiono żarówek; jedynym źródłem światła pozostawały więc  kolorowe reflektory sączące się  przez wysokie okna klubu.
- To miejsce ma klimat- Brad uśmiechnął się pod nosem, prowadząc nas przez wąską ,kamienną uliczkę . W powietrzu roznosiła się muzyka, dobiegająca z Black Rebel.
-Niezaprzeczalnie- powiedziałam cicho, chwytając pod ramię przyjaciółkę, która zadrżała.
-To będzie niezapomniana noc, zobaczysz- szepnęła mi do ucha podekscytowanym głosem Jules, kiedy zbliżyliśmy się do wejścia do klubu.
-Nie narób mi wstydu, siostrzyczko. – powiedział Brad uśmiechając się, po czym objął nas ramieniem i zwrócił się pewnym siebie głosem do jednego z dwóch muskularnych ochroniarzy, stojących przy wejściu- Poproszę trzy wejściówki, dla mnie oraz tych dwóch pięknych pań- to mówiąc przycisnął nas silnymi ramionami do siebie.
Mężczyzna w czarnym garniturze, spojrzał na naszą trójkę obojętnym wzrokiem, po czym, nic nie mówiąc, wręczył Bradleyowi trzy bilety i przesunął się w bok, umożliwiając nam wejście do środka.
Wewnątrz panował półmrok, który rozświetlały jedynie pulsujące światła reflektorów, rozmieszczonych pod wysokim sufitem. Klub był ogromny, urządzony w industrialnym stylu, doskonale oddającym dawny klimat tego miejsca. Ściany pokryte były brunatną cegłą, a wysokie i proste kolumny, podtrzymujące dach, wykonane były z ciężkiego metalu. W centralnym punkcie sali stał duży, podświetlany bar, wokół którego gromadził się tłum spragnionych gości. Kilka metrów za barem ulokowano prostokątną scenę z czarnym stołem, za którym grało dwóch DJ’ów.
-Nie sądziłam, że to kiedykolwiek powiem, ale to było genialne, braciszku!- powiedziała Jules, próbując przekrzyczeć głośną muzykę.
-Jesteś mi winna ogromną przysługę, Jul- zagroził jej palcem- Ja się ulatniam. Bawcie się dobrze, dziewczyny.- dodał szybko, po czym zniknął w tańczącym tłumie.
Jules spojrzała na mnie uśmiechając się radośnie.
- Gotowa na najlepszą noc w życiu?- to mówiąc pchnęła mnie w roztańczony tłum.
Po kilkunastu kawałkach na parkiecie zrobiło się naprawdę tłoczno. Około jedenastej muzyka ucichła, a jeden z DJ’ów zapowiedział kapelę wieczoru:  ,,Rebellion”, wywołując tym samym gromkie brawa gości klubu.
-Chodźmy do przodu, bliżej sceny- powiedziała z podekscytowaniem  Jules chwytając mnie za rękę i przeciskając się przez tłum zgromadzony wokół niewielkiej sceny znajdującej się w rogu klubu. Niespodziewanie wszystkie światła zgasły, a salę wypełniły ciche szepty, przerywane od czasu do czasu piskiem dziewcząt.
Przystanęłyśmy z Jul zaledwie metr od sceny, z podekscytowaniem wyczekując zespołu. Po chwili na środku sceny, tuż przed nami pojawiła się smuga oślepiającego światła, a w niej- ciemna postać wysokiego mężczyzny z gitarą w ręku. Kilka osób  na prawo od nas zaczęło zachęcająco klaskać, dopóki nie zabrzmiały pierwsze akordy gitary elektrycznej. Jules złapała głośno powietrze, chwytając mnie mocniej za ramię. Po chwili dołączyła do nich perkusja, a zaraz za nią kolejna gitara. Scenę rozświetliły reflektory w białym i niebieskim kolorze. Mężczyzna, który pojawił się na niej jako pierwszy, nachylił się do mikrofonu, z którego popłynął ciepły, wibrujący głos.
-…She acts like summer and walks like rain…- śpiewał, uśmiechając się do publiczności. Wyglądał na trochę ponad 20 lat; wysoki i szczupły, o kruczoczarnych, krótkich włosach i dwudniowym zaroście oraz tatuażu na prawym ramieniu.
Drugi gitarzysta stanął na lewo od nas; wysoki, szczupły brunet o krótko ściętych włosach, w prostym, czarnym t-shirt’cie. Kiedy przebiegał oczami po tłumie, jego wzrok zatrzymał się na nas, a dokładniej na Jules. Chłopak uśmiechnął się pod nosem i puścił jej oczko.
-Summer, czy ty to widziałaś?!- pisnęła mi do ucha Jules.- Puścił oczko…do mnie!- kontynuowała cienkim głosikiem- Do mnie, prawda?- spytała, trącając mnie lekko łokciem.
-Oczywiście, że do ciebie. Dziewczyny na prawo od nas  wręcz pożerają cię z zazdrości wzrokiem- odpowiedziałam, wskazując jej dwie blondynki wypacykowane niczym Britney Spears.
Jules uśmiechnęła się z wyższością, po czym ponownie zatopiła swoje rozmarzone spojrzenie w Mike’u.
Zaraz po koncercie Rebellion, Mike zaprosił nas za kulisy, gdzie poznałyśmy pozostałych członków zespołu: Jeremy’ego i Chrisa oraz ich menadżera Toma, który wkrótce zostawił nas samych.  W czasie tego krótkiego spotkania Jules i Mike nie odrywali od siebie wzroku.
-Mieliśmy zamiar oblać nasz pierwszy występ, chcecie dołączyć?- spytał Mike, wpatrując się w zarumienioną twarz Jules.
-Jasne….jeśli to nie będzie problem- odpowiedziała nieśmiało, a ja zaczynałam wątpić, że to ta sama Jules, którą znałam od kilku dobrych lat; pewna siebie i niezależna nastoletnia feministka.
Jeremy i Chris pokiwali zachęcająco głową
-Ruszaj, bracie- dodał Chris, po czym udaliśmy się ciemnym korytarzem w kierunku prywatnego wejścia na główną salę.
Idąc za Jules, odruchowo sprawdziłam komórkę.
-Cholera, Jules. Mam kilka nieodebranych połączeń od mamy- szepnęłam do przyjaciółki, spoglądając z niepokojem na wyświetlacz telefonu. –Muszę oddzwonić, zanim zacznie coś podejrzewać.
-W klubie?! To chyba zły pomysł…Może wyjdziemy szybko na zewnątrz?
-Daj spokój, załatwię to sama i zaraz do was dołączę. – powiedziałam, kiedy znaleźliśmy się ponownie w głównej sali klubu, po czym szybko i niezauważalnie oddaliłam się od Jules i chłopaków.
Telefon, który nadal trzymałam w dłoni niespodziewanie zaczął wibrować. Na ekranie wyświetlał się numer Roberta, partnera mamy.
-No, pięknie- podsumowałam ponuro pod nosem, po czym skierowałam się szybko w stronę wąskiego korytarza, prowadzącego, zgodnie z jasnoniebieskim napisem, jaki widniał nad nim , do toalet.
Idąc słabo oświetlonym korytarzykiem, poczułam rześki powiew chłodnego powietrza. Szybko zorientowałam się, że korytarz musi prowadzić także do wyjścia ewakuacyjnego. Przyspieszyłam kroku, mijając kilka sylwetek, bardziej lub mniej pijanych osób. Drzwi prowadzące na zewnątrz znajdowały się w ślepym zaułku, zaraz obok męskiej toalety.
,,W końcu”- pomyślałam, zniecierpliwiona, po czym pchnęłam je z całej siły, wychodząc na chłodną i ciemną ulicę, po której kręciło się kilku ,,klubowiczów” z papierosami( mam nadzieję!) w ręku.
Oddaliłam się od nich kilka metrów, po czym szybko wystukałam numer mamy. Odebrała już po pierwszym sygnale.
-Summie?! Wszystko w porządku? Dzwoniłam do ciebie…- usłyszałam jej poddenerwowany głos.
-Tak, tak… jesteśmy z Jules na dworze, oglądałyśmy gwiazdy…no wiesz, przez teleskop jej taty- skłamałam, czując jak moje sumienie wzdycha ze smutkiem.
-Ooch, naprawdę? To świetny pomysł, dziewczynki. – powiedziała już spokojnym tonem- Nie będę wam w takim razie przeszkadzać, dobrej nocy.
-Dobrej nocy, mamo.- odpowiedziałam, biorąc głęboki oddech.
-Summie?
-Tak, mamo?
-Uważajcie na siebie.- dodała czułym tonem , po czym odłożyła słuchawkę.
,,Będziesz się za to smażyć w piekle, Collins!”- wychrypiało ponuro moje sumienie, po czym ucichło, zostawiając mnie samą w ciemnej i opuszczonej uliczce.
Po raz ostatni spojrzałam na wyświetlacz komórki, cyfrowy zegar wskazywał już chwilę po północy. Wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym schowałam telefon do kieszeni. Miałam zamiar wrócić do Black Rebel, jednakże w tym samym momencie, usłyszałam huk, a zaraz po nim czyjś przejmujący krzyk. Spojrzałam w stronę wyjścia ewakuacyjnego z klubu, przy którym stały dwie małe grupki osób. Nic nie wskazywało na to, by zareagowali w jakiś sposób na uderzenie sprzed chwili. Wręcz przeciwnie, śmiejąc się do siebie i głośno rozmawiając, zachowywali się tak, jakby go nie usłyszeli.  Ponowne uderzenie, tym razem już bliżej. Spojrzałam w przeciwną stronę. Dźwięk rozbrzmiewał z najbliższej ulicy, położonej prostopadle do tej, przy której znajdował się klub. Ruszyłam szybko w jej kierunku, czując jak krew szybciej pulsuje mi w żyłach. Kiedy się już na niej znalazłam, usłyszałam ponownie uderzenie, nieco słabsze niż poprzednie, oraz niewyraźne krzyki dwóch lub trzech osób, dochodzące zza rogu dużego, już dawno opuszczonego ,starego magazynu.                        Wyciągnęłam telefon, wystukując numer alarmowy, jednak nie wykonując połączenia. Postanowiłam podejść możliwie jak najbliżej magazynu i….no właśnie, co ja właściwie zamierzałam zrobić? Ja, jedna przeciwko wielkiej niewiadomej, czekającej na mnie za rogiem?,, Przecież to cholernie niebezpieczne!’’- zdrowy rozsądek nie dawał za wygraną. ,,A jeśli ktoś znajduje się w niebezpieczeństwie? Jeśli czyjeś zdrowie albo życie jest zagrożone?”- buntowało się serce.                 Ten pierwszy chciał zapewne coś jeszcze dodać, lecz nie zdążył. Stanęłam właśnie w cieniu magazynu, na rogu ulicy. Wyjrzałam zza ściany, chcąc szybko rozeznać się w sytuacji. Cała ulica była spowita w mroku, nie docierało tu nawet blade światło księżyca. Wstrzymałam na chwilę oddech, widząc w oddali kilka ciemnych sylwetek miotających się na przemian pomiędzy ścianami magazynów. W tym samym momencie, kiedy jeden z cieni uderzył z hukiem o przeciwległą ścianę, usłyszałam czyjeś ciche jęki. Wtedy go zobaczyłam. Leżał zaledwie kilka metrów ode mnie, ukryty za stertą desek i śmieci, trzymając się kurczowo za klatkę piersiową. Niewiele myśląc podbiegłam bezszelestnie w jego kierunku. Młody, przystojny brunet.  Jego piękne, czekoladowe oczy zdradzały teraz ból, wąskie usta wykrzywiły się w grymasie.
-Co ty….- zaczął niespokojnie, próbując wstać.
Przytrzymałam go za ramię, pomagając usiąść.
-Nie powinno cię tu być- dodał, tłumiąc kolejną falę bólu.
-Jesteś ranny…- wyszeptałam z przerażeniem, kiedy spostrzegłam jego dłonie, całe we krwi, która sączyła się spod jego t-shirtu.
Chciał coś powiedzieć, jednak nie pozwoliłam mu na to.
-Wszystko będzie dobrze, wezwę pomoc.- powiedziałam, czując jak serce podchodzi mi do gardła.
-Nie….nie możesz…- powiedział słabym głosem, chwytając mnie za rękę.
-Potrzebujesz pomocy- wyszeptałam, sięgając po telefon do kieszeni.
Kolejne uderzenie, tym razem tylko kilka metrów od nas. Zadrżałam z przerażenia, upuszczając telefon na ziemię.  Chwilę potem usłyszałam czyjeś ciężkie kroki zbliżające się w naszą stronę. Zamarłam w bezruchu.
- Uratuję nas, ale musisz…mi pomóc- odezwał się szeptem chłopak, sięgając jedną ręką do kieszeni spodni.
Później wszystko działo się zaskakująco szybko. Chwycił mnie za prawą rękę i przyciągnął do siebie. Poczułam ukłucie, następnie piekący ból rozlał się po moim przedramieniu. Zaczęłam szybciej oddychać, starając się wyrwać z uścisku. Kroki stały się bardzo wyraźne. Chłopak zaklął pod nosem, po czym przyłożył swoją ciepłą dłoń do rany, którą mi zadał.
-Zaraz będzie po wszystkim – usłyszałam jego ciepły głos, tracąc powoli przytomność, czując, jak moje ciało słabnie i osuwa się na chłodny asfalt.
-Wrócę po ciebie, Aniele- powiedział, dotykając dłonią mojego policzka i omiatając ostatnim spojrzeniem czekoladowych oczu.


 Później była już tylko ciemność. 

Popular Posts

Obsługiwane przez usługę Blogger.