,, What goes up, ghost around...

Ghost around around around around…”

,, What goes up, ghost around...

czwartek, 27 października 2016

4. Colors


Summer
Biegłam przez ciemność. Za sobą słyszałam czyjeś ciężkie, miarowe kroki. Dopiero po chwili wokół  zamajaczyły niewyraźne sylwetki wysokich, opuszczonych budynków.  Musiałam znajdować się w starej portowej dzielnicy, a to nie wróżyło nic dobrego. Z każdym kolejnym krokiem moje nogi stawały się cięższe, a oddech płytszy.  Nagle poczułam czyjś ciepły, lepki  oddech na mojej szyi. Chwilę później ciężka, męska ręka spoczęła na moim ramieniu. Próbowałam się wyrywać, lecz ktoś tylko wzmocnił uścisk, przypierając mnie jednocześnie do muru. Było zbyt ciemno, bym mogła dojrzeć jego twarz, bez problemu jednak dostrzegłam jego oczy , mroczne i roziskrzone, przyglądające się mi z zaciekawieniem.
—Proszę…— wydusiłam z przerażenia. Do oczu napłynęły mi łzy.
—Już za późno…— nieznajomy pokręcił głową.
W jego ręce zamigotał jakiś niewielki przedmiot. Najpierw poczułam drobne ukłucie, a później rozrywający ból na ręce.  Spojrzałam w dół, widząc jak gładkie ostrze noża niespiesznie rozcina mi całe prawe ramię. Po raz ostatni przeniosłam wzrok na ciemne oczy oprawcy, a z mojego gardła dobył się przeraźliwy krzyk.
Otworzyłam oczy, nie mogąc złapać powietrza. Kilka sekund zajęło mi, zanim zorientowałam się, że jestem w swoim pokoju, a to był tylko kolejny koszmar.
—Summie, Summie! —drzwi mojej sypialni otworzyły się na oścież, a za nimi pojawiła się mama. —Wszystko w porządku. To tylko zły sen, kochanie…— szepnęła z przejęciem, przytulając mocno do siebie.  Zaraz za nią do pokoju wszedł także Robert.
Pokiwałam tylko w odpowiedzi głową, dopiero teraz orientując się, że cała drżę.
— Już wszystko w porządku— powtarzała mama, wciąż tuląc mnie do siebie.
—To znowu ten koszmar? —spytał cicho Rob, stając przy moim łóżku i zapalając nocną lampkę.
Nie musiałam  odpowiadać, moja przerażona mina zrobiła to za mnie. Usiadłam na łóżku, próbując  wyrównać oddech.
Mama i Robert spojrzeli po sobie, nic nie mówiąc.
—Przyniosę ci coś na uspokojenie, skarbie, a rano zadzwonimy do dr Wood— zaczęła mama, wstając z łóżka.
—Zostań z Summer, Ray. Zajmę się tym— odezwał się Rob, po czym wyszedł szybko z pokoju.
— Nie, już wszystko w porządku— odezwałam się, mimowolnie chwytając się  za prawą rękę. Po bliźnie nie było już prawie ani śladu, mimo to za każdym razem, kiedy wracałam wspomnieniami do tego fatalnego wieczoru , czułam, jak by ktoś rozcinał mi ramię na nowo.
Mama pokiwała tylko głową. Jej błękitne oczy zdradzały teraz zmartwienie. 

—Myślałam, że mamy już to za sobą… Ostatni raz zdarzył się ponad dwa miesiące temu…— z korytarza dobiegł mnie cichy głos mamy. Po tym, jak zażyłam tabletkę uspokajającą, a raczej jak udałam, że ją zażywam( wolałam już nie spać przez całą noc, niż być ogłupiała i skołowana przez cały następny dzień), mama uparła się, że zostanie ze mną dopóki nie zasnę. Potulnie więc położyłam się do łóżka, fingując po jakimś czasie sen.
—Dr Wood uprzedzała, że koszmary  będą czasami wracać. To naturalna kolej rzeczy. Umysł Summer musi to przepracować, żeby później pozwolić temu odejść…— tłumaczył Robert spokojnym głosem— Ray, zrobię wszystko, żeby jej pomóc. Gdybym mógł spotkać tego bydlaka…— jego szept powoli cichł. Najwyraźniej mama i Rob postanowili dokończyć tą rozmowę w ich sypialni.
Westchnęłam, przewracając się z boku na plecy. To zdarzyło się 8 miesięcy temu. Był początek lutego. Zwykły piątkowy wieczór.  Razem z Jules wybrałyśmy się do klubu muzycznego Black Rebel. Oczywiście zrobiłyśmy to w tajemnicy przed rodzicami, z niewielką pomocą jej starszego brata, Bradleya. Już od samego początku wszystko wskazywało na to , że to będzie udany wieczór. Żadnych problemów z wejściem do klubu ( nie miałyśmy przecież ukończonych 21 lat!), świetny koncert Rebellion, spotkanie z chłopakami z zespołu, moja przyjaciółka i gitarzysta mający się ku sobie… Dobrą zabawę przerwał telefon mamy. Miałam zamiar wyjść tylko na chwilę z klubu i powiedzieć jej, że wszystko jest w porządku. Słysząc jednak czyjś krzyk z oddali, poddałam się intuicji i poszłam jego śladem. Sama. W środku nocy. W jednej z najniebezpieczniejszych dzielnic Los Angeles.
Potem wszystko działo się bardzo szybko. Pamiętam tylko stare, opuszczone kamienice i magazyny, krzyk przybierający na sile, aż w końcu uderzenie, chłód chodnika i rozrywający ból przedramienia.
Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie tych wydarzeń. Pomimo usilnych starań nie potrafiłam przypomnieć sobie niczego więcej, żadnego szczegółu, żadnej twarzy, głosu. Policja wskazywała raczej na zwykłego i w miarę niegroźnego złodziejaszka niż na mordercę-psychopatę. Do dzisiaj jednak nie udało im się znaleźć oprawcy, gdyż ten nie zostawił po sobie żadnych śladów, nie licząc oczywiście tej głębokiej rany, jaką starannie odcisnął na mojej psychice.  Od czasu feralnego wieczoru w Black Rebel unikałam bowiem jak ognia ciemnych, opuszczonych ulic i raczej nie wychodziłam sama z domu po zmierzchu. Przed oczami , zarówno za dnia, jak i nocą, stawał mi ten sam obraz; przemysłowa ulica cała w mroku, krzyki w oddali, czyjeś ciemne oczy i powoli pochłaniająca mnie ciemność. Pomogła mi dopiero terapeutka, dr Wood. Doskonale pamiętam jej słowa, jakimi zakończyła moją kilkumiesięczną terapię : ,, Jesteś silna, więc doskonale dasz sobie ze wszystkim radę. Pamiętaj tylko, że ten wypadek to część ciebie, z którą nie możesz walczyć, lecz której w końcu pozwolisz odejść…”. Miałam  nadzieję, że właśnie tak się kiedyś stanie…

Zasnęłam wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego Słońca, więc pierwszą rzeczą, o której pomyślałam rano była rzecz jasna kawa. Będąc jednak jak zwykle spóźniona do szkoły, mogłam o niej jedynie pomarzyć.
— Summer? Jeszcze nie wyjechałaś do szkoły?— spytała mnie zdziwiona mama, kiedy wpadłam na moment do kuchni. Sama była jeszcze w satynowym szlafroku w kolorze butelkowej zieleni. Zwykle spięte w koński ogon lub koka, półdługie włosy o odcieniu ciemnego blondu spływały teraz swobodnie po jej drobnych ramionach.
—Zaspałam— odpowiedziałam, chwytając w pośpiechu jabłko i sok pomarańczowy – moje pierwsze i zarazem drugie śniadanie.
—Jak się czujesz po dzisiejszej nocy , Skarbie? Może zadzwonię do szkoły…— zaczęła nieśmiało, spoglądając na mnie smutnym wzrokiem.
—Nie ma mowy. —przerwałam, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co chciała mi zaproponować. Lutowe zdarzenie pod Black Rebel zdestabilizowało moje życie na wystarczająco długo. Czas, bym w końcu ruszyła dalej.
—No, dobrze, skoro tak uważasz. — odpowiedziała zrezygnowana— Nie było tematu.
—Wszystko jest u mnie w porządku— odpowiedziałam, posyłając jej uśmiech. — Lecę do szkoły. Do zobaczenia później. — dodałam, wychodząc pospiesznie z kuchni.
—Summie, ktoś czeka na ciebie na naszym podjeździe. — powiedział Rob, mijając mnie w korytarzu i uśmiechając się znacząco w moją stronę.
—Co takiego? —rzuciłam zdezorientowana, myśląc tylko o wymówce, jaką zamierzałam przedstawić nauczycielce z angielskiego pytającej o powód kolejnego spóźnienia.
—Mam nadzieję, że będzie nam dane go w końcu poznać— dodała mama, wychylając się z kuchni.
Zaśmiałam się, kiwając w odpowiedzi z niedowierzaniem głową, po czym odwróciłam się w kierunku drzwi.
—Uważaj na siebie, skarbie.  — usłyszałam za sobą melodyjny głos mamy.
—Jak zawsze!— odkrzyknęłam w odpowiedzi, zamykając za sobą drzwi i kierując się w stronę podjazdu, na którym stało czarne, lśniące audi. Mason znalazł się przy mnie szybciej, niż zdołałabym wymówić jego imię.
—Dzień dobry, Słońce— szepnął mi do ucha, odgarniając kilka moich kosmyków za ucho.
—Możesz mi wytłumaczyć co tutaj robisz? Nie przypominam sobie…—zaczęłam , mimowolnie się uśmiechając.
—Od kiedy to chłopak nie może zrobić swojej dziewczynie niespodzianki? — przerwał mi, całując delikatnie w policzek. — A będąc przy temacie niespodzianek…masz może ochotę na gorącą macchiato? —dodał, zapraszając gestem do samochodu.
—Co ty…wyprawiasz?— spytałam, spoglądając na chłopaka z niedowierzaniem.  Ten jednak zaśmiał się w odpowiedzi, otwierając przede mną drzwi samochodu.
W środku przywitał mnie słodko-gorzki aromat kawy, przemieszany z korzennym  zapachem perfum Masona.
—Duża latte macchiato dla ciebie— powiedział chłopak, podając mi z podstawki kubek gorącego trunku, po czym sięgnął po swój, znacznie mniejszy— Mocna espresso dla mnie.
—Jesteś niesamowity— szepnęłam , spoglądając z uśmiechem w jego stronę.
—Tym zajmiemy się później. — odpowiedział, puszczając mi oczko, po czym uruchomił silnik.
,,To będzie udany dzień” — pomyślałam, biorąc duży łyk pysznej kawy i  wygodnie rozsiadając się w fotelu .

—O czym myślisz? —spytałam go, wsłuchując się z zamkniętymi oczami w miarowy szum fal oceanu.
Było ciepłe, piątkowe popołudnie. Mason bynajmniej nie zaprzestał na porannej niespodziance, po szkole i szybkim obiedzie we włoskiej restauracji,  zabrał mnie na urokliwą plażę w Manhattan Beach.
Leżeliśmy tutaj od dłuższej chwili , wtuleni w siebie,  pogrążeni w milczeniu.
—Będziesz zdziwiona, jeśli powiem, że o tobie? —odpowiedział, a ja wyczułam, że się uśmiecha.
—Jestem w stanie w to uwierzyć — powiedziałam, chichocząc. — A dokładniej?
—Nie wystarczy ci taka odpowiedź?
—Nie… Pozwól poczytać mi w twoich myślach.
—Uwierz mi, Słońce, że to nie jest dobry pomysł. Poczytajmy lepiej w twoich. — zaproponował, obejmując mnie mocniej.
Była połowa października, znaliśmy się więc zaledwie kilka tygodni, a ja miałam wrażenie, że z każdą kolejną minutą spędzoną w towarzystwie tego chłopaka, zakochuję się w nim jeszcze bardziej, jeszcze mocniej, choć jeszcze przed chwilą wydawało mi się to przecież niemożliwe.
—Zastanawiam się, jakim cudem udało nam się spotkać. — wyznałam , zadzierając głowę do góry, by móc na niego spojrzeć.
—Nie potrzeba było cudu. To jasne, że ja cię znalazłem. — odpowiedział Mason, obdarzając mnie uważnym spojrzeniem ciemnoczekoladowych oczu, w których teraz odbijały się promienie zachodzącego Słońca.
—Zawsze musisz być taki pewny siebie? — spytałam zgryźliwie, starając się zamaskować uśmiech.
—Zawsze musisz być taka dociekliwa? —odpowiedział tym samym. Po jego wąskich, lecz pełnych ustach krążył zawadiacki uśmiech.
—Prawie nic o tobie nie wiem. Za to ty wiesz o mnie wszystko. Opowiedz mi coś o sobie, o rodzinie, czymkolwiek. — powiedziałam z wyrzutem, przybierając ton obrażonego dziecka.
—Wszystko w swoim czasie, Summer. Zaufaj mi. — odpowiedział stanowczo, ucinając w ten sposób naszą rozmowę.
Chciałam coś jeszcze dodać, ale nie pozwolił mi na to; nachylił się za to w moją stronę i złożył na moich ustach długi pocałunek.

***

5 połączeń nieodebranych. Rzecz jasna wszystkie od Jules. Pokręciłam głową,  nie mogąc wyjść z podziwu nad niecierpliwością przyjaciółki . Był poniedziałkowy wieczór, a ja wracałam właśnie samochodem z kolejnej randki z Masonem. Tym razem spędziliśmy całe popołudnie w Griffith Park, a następnie Mason zabrał mnie do swojego loftu w Manhattan Beach. Będąc ciekawą, co kazało Jules dzwonić do mnie tyle razy, wybrałam szybko jej numer, włączając jednocześnie zestaw głośnomówiący.  Odebrała już po pierwszym sygnale.
—W końcu ! — z głośnika słuchawki rozniósł się  podirytowany głos przyjaciółki— Już zaczynałam się o ciebie poważnie martwić…Nawet nie pytam, czym, a raczej k i m byłaś zajęta przez ostatnie kilka godzin…—dodała zgryźliwym tonem.
—Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Jules… Masz mnie… — odpowiedziałam uśmiechając się do siebie—Lepiej powiedz, co się stało.
—Otóż, byłam dzisiaj na zebraniu samorządu szkolnego i zgadnij kto będzie gwiazdą halloweenowej imprezy w Palihigh….
— Justin Bieber! — wypaliłam ze śmiechem.
—Chciałabyś — rzuciła zgryźliwie Jules — Jeden z najlepszych rockowych  zespołów w tym mieście: Rebellion!— dodała po chwili z nieskrywaną radością.
—Żartujesz?! Jules, jesteś niezastąpiona!— pochwaliłam przyjaciółkę, nie kryjąc zadowolenia— Zapowiada się więc świetna impreza!
—A propos, mam już obmyślany strój dla siebie i Mike’a…więc… szykuj się na duże zakupy—powiedziała Jules, a w jej głosie słychać było podekscytowanie, jak zwykle z resztą, jeśli chodziło o jej chłopaka i… zakupy.
—I  ani myśl, żeby coś ode mnie odgapić!— zastrzegła po chwili.
—Nie śmiałabym— odpowiedziałam, nadal nieco rozbawiona. Czasami Jules naprawdę przechodziła samą siebie.
—Muszę teraz kończyć. Mike właśnie przyszedł… — oznajmiła ciszej, wyraźnie speszona.
—W takim razie wam nie przeszkadzam. Do zobaczenia, Kochana! — powiedziałam , parkując właśnie pod domem i zamierzając się rozłączyć.
—Ach, zapomniałabym…Summie? — odezwała się Jules.
—Tak? — odpowiedziałam, wyłączając zestaw głośnomówiący i sięgając po telefon.
—Udało nam się wyprosić u Harveya pozwolenie na wstęp osób z poza liceum, oczywiście z zaproszeniami imiennymi… Możesz więc zabrać ze sobą Masona. Kończę! Do zobaczenia jutro w szkole! — wyrecytowała z prędkością światła, rozłączając się po chwili.
—Dzięki! Do zobaczenia — powiedziałam, zatrzaskując za sobą drzwi mojego czarnego forda.
Było już po zachodzie Słońca i wyglądało na to, że mamy i Roba nie było jeszcze w domu, gdyż w żadnym z okien nie paliło się światło. Idąc żwirowaną ścieżką w stronę drzwi wejściowych wyjęłam przy okazji leżącą w skrzynce pocztę. Wśród kilku listów adresowanych na rodziców odnalazłam jedną bąbelkową kopertę z moim imieniem i nazwiskiem. Nie mogąc przypomnieć sobie, żebym zamawiała cokolwiek z Internetu, zajrzałam od razu do środka.
—Cholera! —krzyknęłam po chwili,  upuszczając z przerażenia wszystkie listy na ziemię. Poczułam, jak moje serce zamiera na ułamek sekundy, by zaraz potem zabić jeszcze mocniej. Drżącymi rękami zebrałam leżącą na ścieżce pocztę , po czym, nie rozglądając się za siebie, podbiegłam do samochodu i zapaliłam jego silnik. Szybko wybrałam numer mamy, trzymając kurczowo w dłoni zawartość przesyłki adresowanej do mnie. Dowód osobisty, prawo jazdy, karta kredytowa... W kopercie znalazłam wszystkie dokumenty, które skradziono mi tamtego feralnego wieczora. Wypuściłam głośno powietrze z płuc, czując jak zaczynam tracić kontakt z rzeczywistością.
—Halo, Summie? … Jesteś tam?...  —usłyszałam w oddali głos mamy, zbyt przerażona, by móc jej odpowiedzieć. Przed oczami znów zobaczyłam siebie; zakrwawioną, leżącą bezwładnie w ciemnej uliczce. 

,,Jestem bliżej, niż Ci się wydaje ” – tak brzmiała wiadomość, dołączona do listu, starannie wypisana czerwonym tuszem na białym kartoniku wielkości wizytówki. Rzuciłam dokumenty na siedzenie pasażera, rozglądając się nerwowo wokół i zdając sobie nagle sprawę, że to zaledwie początek…






Bonjour! Mam nadzieję, że jeszcze tam jesteście. J Mając wyrzuty sumienia po ostatnim wpisie, który był znacznie krótszy, niż poprzedni, postanowiłam przyłożyć się bardziej do pisania i oto powyżej czekają na Was efekty tego postanowienia. Kolejny rok akademicki ruszył pełną parą, więc już teraz oznajmiam, że następny rozdział pojawi się dopiero w połowie lub pod koniec listopada. Mimo to, liczę na Waszą cierpliwość i wsparcie!  Gorąco zachęcam do komentowania!
Pozdrawiam,
Nav.y Blue

Popular Posts

Obsługiwane przez usługę Blogger.