,, What goes up, ghost around...

Ghost around around around around…”

,, What goes up, ghost around...

sobota, 8 kwietnia 2017

Kochane Czytelniczki, kochani Czytelnicy!

Niełatwo przyszło mi podjąć tą decyzję, Łowca jest moim pierwszym blogiem, pierwszą historią, którą odważyłam się z Wami podzielić. Jednak wychodzę z założenia, że jeśli już za coś się biorę, to robię to na 100 procent, daję jak najwięcej z siebie. Analizując ostatnie posty ( choć może było ich niewiele), doszłam do wniosku, że opowiadanie jest pod wieloma aspektami niedopracowane; fabuła powinna wyglądać nieco inaczej, wizerunki bohaterów nie są dokładnie takie, jakie chciałabym, żeby były, niektóre wątki powinny być bardziej rozbudowane, inne- usunięte lub poruszone znacznie później. Majac to wszystko na uwadze, zdecydowałam zawiesić Łowcę, mam nadzieję, że nie na zawsze. Być może wrócę jeszcze do tej historii, starając się wtedy pokazać wszystko nieco inaczej, lepiej. Z tego powodu na razie nie usuwam domeny, pozwalając, by Łowca na razie istniał w dotychczasowej postaci. 
Jednocześnie, chciałabym bardzo, bardzo podziękować Wam, drodzy Czytelnicy, za Waszą obecność tutaj, każdy komentarz i szczerą ocenę. Wasze słowa, a czasem nawet same odwiedziny niejednokrotnie dodawały mi skrzydeł, za co również bardzo Wam dziękuję. Jeśli macie ochotę zobaczyć mnie nieco z innej strony, zapraszam tutaj.

Do zobaczenia! 
Nav.y Blue

środa, 22 lutego 2017

6. Heavy



Mason
Położony w samym sercu Los Angeles, hotel Grand Horizon uchodził za najbardziej luksusowy i najdroższy tego typu budynek na całym zachodnim wybrzeżu. Smukły, całkowicie oszklony i sięgający nieba, chlubił się przede wszystkim najlepszym widokiem na centrum miasta oraz okalające go wzgórza Hollywood. Na jednym z jego ostatnich pięter mieścił się bar, w którym każdego wieczora zbierała się śmietanka towarzyska Miasta Aniołów. Żeby się tutaj dostać, trzeba było mieć koneksje albo… sporą sumę gotówki, którą należało zręcznie wręczyć jednemu z ochroniarzy stojących przy wejściu. Gorzka prawda o tym mieście- za pieniądze można było mieć tu wszystko.
Tego wieczora w lokalu pojawiło się wiele osobistości, w tym znana para  aktorów, świętująca w zamkniętym gronie nominację do jednej z najbardziej prestiżowych nagród filmowych.
—Szykuje nam się doborowe towarzystwo— skomentował Hale, biorąc łyk whiskey i spoglądając w stronę sławnego małżeństwa. Siedzieliśmy właśnie przy barze, mając przed sobą jeden z najpiękniejszych widoków LA,  rozświetlonego nocą tysiącami świateł.
Spojrzałem w stronę przyjaciela, kręcąc z dezaprobatą  głową. Zdecydowanie ten, na którego czekaliśmy tutaj od ponad dwóch godzin również zasłużył na miano ,, osobistości”. Z tą jednak różnicą, że jego imię , znane tylko w świecie Łowców, nie cieszyło się dobrą opinią i zasługiwało na jedną nagrodę : bolesną śmierć.
Vincent Renard nastręczał nam problemów już od dłuższego czasu. Ten ponad 500-letni wampir, pochodzący z jednego z najstarszych wampirzych rodów w Europie, był ucieleśnieniem wszystkiego, co najgorsze w tej demonicznej rasie. Bezwzględny i wyrachowany, zawsze zdobywał to, czego pragnął najbardziej , czyli krwi. Rzecz jasna nie zadawalał się pierwszym lepszym napotkanym na swojej drodze człowiekiem.  Nie, Vincent uwielbiał polować… uwodzić… bawić się swoją ofiarą, by potem, w finale tej chorej gry, móc ją w brutalny sposób zgładzić. Ten wampir zdecydowanie nie przestrzegał żadnych zasad, on po prostu sam je sobie stwarzał. Nie pozwalał, by ktokolwiek wchodził mu w drogę. Nie tak dawno temu miałem okazję boleśnie się o tym przekonać. Było to dokładnie tej samej nocy, kiedy skradziono z mojej skrytki dokumenty należące do Summer, które umieściłem tam  zaraz po tym, jak nieświadomie ocaliła nam obojgu życie. Na wspomnienie tej feralnej nocy, w której zadecydowałem za nas oboje, poczułem kolejny przypływ gniewu. Dziewczyna była tak niewinną i kruchą istotą, jej aura zawsze była jasna, przejrzysta i ciepła. Nie zasłużyła sobie na życie w moim świecie. On nie miał jej niczego do zaoferowania, potrafił tylko zabierać i niszczyć.  Summer jednak w końcu musiała poznać prawdę. Byłem jej to winny, szczególnie zważając na ostatnie okoliczności.
—Jesteś pewny, że Vincent się dzisiaj tutaj pojawi? — głos przyjaciela wyrwał mnie z rozmyślań.
— To kwestia kilku minut. — odpowiedziałem z przekonaniem, wodząc wzrokiem po rozległej panoramie miasta.
— I na pewno to on stoi za włamaniem?
Spojrzałem na Hale’a surowym wzrokiem, zirytowany jego pytaniem. Hale Carpenter był moim najlepszym i jednocześnie jedynym przyjacielem.  Jednak jako Łowcy zwykle działaliśmy osobno. Działo się tak przede wszystkim dlatego, że do tej pory doskonale radziliśmy sobie w pojedynkę, nawet z kilkoma wampirami naraz. Przypadek Renarda stanowił wyjątek jedynie potwierdzający tą regułę. Gdyby sprawa dotyczyła tylko mnie, prawdopodobnie w ogóle nie wciągałbym w to przyjaciela-Łowcy, w końcu Vincent nie był pierwszym  wiekowym wampirem, z którym miałem kiedykolwiek do czynienia. To, co skłoniło mnie do tej decyzji to obawa o bezpieczeństwo Summer, którą Renard dostrzegł w moich myślach podczas naszego ostatniego spotkania. Kiedy zaraz potem jej dokumenty zniknęły z mojej skrytki, a kilka dni później trafiły na adres dziewczyny, nie miałem żadnych wątpliwości, co do tożsamości sprawcy. Tylko Renard zdołał przedrzeć się do moich myśli na tyle skutecznie, by dostrzec tam moją największą siłę i jednocześnie największą słabość…Summer. Dzisiejszego wieczora zamierzałem jednak naprawić swój błąd i pozbyć się tego wampira raz na zawsze.
Hale chciał coś jeszcze dodać, jednak w tym samym momencie oboje poczuliśmy znajome, elektryzujące uczucie, które pojawiało się tylko w obecności wampirów.
Vincent właśnie zjawił się w barze. Razem z nim pojawiły się również dwie młode i atrakcyjne kobiety, ubrane w krwistoczerwone suknie do ziemi. Ich długie szyje owinięte były jeszcze dłuższymi  apaszkami. Wampir musiał więc żywić się krwią kobiet, które wcześniej zahipnotyzował.
Wymieniłem porozumiewawcze spojrzenie z Hale’m , czekając na to, co zrobi demon. Renard zapewne wyczuł moją obecność tutaj ,jeszcze zanim przekroczył próg windy. Ukrywanie się przed nim nie miało więc najmniejszego sensu.
Przeniosłem wzrok w stronę okien, w którym odbijała się sylwetka wampira. Po przywitaniu się z kilkoma osobami, zajął jedną z kanap, znajdujących się w głębi baru, przy której czekał już na niego kelner.
Siedzieliśmy z Hale’m przez dłuższą chwilę w milczeniu, obserwując w szklanym odbiciu to, co dzieje się za naszymi plecami,  kiedy nagle zwrócił się do nas jeden z barmanów:
—Drinki dla panów od tamtego dżentelmena. — powiedział, wskazując na wampira, po czym podał
nam po szklance Burbona.
Nabrałem powietrza w płuca, po czym odwróciłem się z irytacją w stronę Vincenta, który uśmiechnął
się do mnie wyzywająco.
Zabawa. Chodziło mu  tylko i wyłącznie o chorą zabawę — pomyślałem, starając się uspokoić.
Kazał nam na siebie czekać jeszcze przez ponad godzinę, po czym jak gdyby nigdy nic wstał z kanapy
i opuścił lokal w towarzystwie tych samych kobiet, z którymi tutaj przyszedł.
Nie czekając ani chwili dłużej, ruszyliśmy z Hale’m za nim. Nie musieliśmy go długo szukać. Wampir
czekał na nas sam przy swoim czarnym jaguarze, którego zaparkował  na końcu długiego podjazdu
hotelu.
— Mason Grey, mój ulubiony Łowca. — powiedział spokojnym tonem , lustrując mnie uważnym
spojrzeniem czarnych jak atrament oczu . — W dodatku przyprowadziłeś posiłki. — zaśmiał
się przeciągle, spoglądając w stronę Hale’a.
—Naprawdę nie wiem, co zadziwia mnie bardziej. Twoja bezczelność czy może głupota… — ciągnął
dalej , kiedy w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Ułamek sekundy później wampir rzucił
się w naszą stronę, wydając przy tym ciche warknięcie. Odskoczyłem w bok, skupiając na sobie jego
uwagę, kiedy w tym samym momencie Hale wymierzył w jego stronę trzy strzały , który trafiły
wampira  w klatkę piersiową, omijając jednak serce. Vincent  zawył z bólu, upadając na kolana.
— Naboje z białego dębu… postaraliście się, chłopcy— wycedził, własnoręcznie wyrywając ze swojej
klatki piersiowej jeden z nich.
— Przygotuj się na swój bolesny koniec— powiedziałem, przyciskając go swoim ciałem do
samochodu, gotowy zadać ostateczny cios, prosto w jego skamieniałe serce.
—Zabij mnie, a Summer pożegna się z tym światem szybciej, niż zdążysz kiwnąć palcem. — zagroził,
patrząc mi prosto w oczy.
Słysząc jej imię, zamarłem w bezruchu, czując jak moje serce staje na chwilę, by zaraz potem zabić
jeszcze mocniej.
—Co ty powiedziałeś? — wydusiłem, czując na sobie spojrzenie Hale’a, gotowego w każdej chwili
zakończyć istnienie wampira za mnie.
—Moje wampiry śledzą jej każdy ruch. Wiedzą gdzie jest i co robi. Wystarczy, że dowiedzą się o
mojej śmierci, a w ciągu kilku sekund pozbawią życia także twoją ukochaną…Ja albo ona.Wybieraj,
Grey.
Zwolniłem uścisk, czując, jak sam tracę grunt pod nogami. Mimo ogromnego bólu, jakiego musiał teraz doznawać, wampir zaśmiał się gardłowo, jednocześnie odsuwając ode mnie.
Po raz kolejny triumfował.


Summer
Mason momentalnie zwolnił silny uścisk, pozwalając stanąć mi na własnych nogach. Nie mogąc się powstrzymać, od razu złożyłam na jego ustach długi pocałunek, czując jakby właśnie ktoś zdjął z moich pleców ogromny ciężar. Mason był tu i teraz. Ze mną. I nic więcej się nie liczyło.
— Co ty tutaj robisz, Summer? — spytał cicho, nieznacznie się ode mnie odsuwając. Blade światło Księżyca, wpadające przez duże okno sypialni, delikatnie rozświetlało jego twarz. 
Wstrzymałam oddech, dopiero teraz dostrzegając na niej rozległe rany. Mason skrzywił się nieznacznie, dostrzegając moją reakcję. Jego ciemne oczy zdradzały zdenerwowanie.
—Twoja twarz…— szepnęłam, delikatnie dotykając najbardziej rozległego skaleczenia, przecinającego skroń.  
—Co się stało? Miałeś wypadek? — odezwałam się, czując jak narasta we mnie panika— Ktoś ci to zrobił ?
Chłopak chwycił moją dłoń,  którą ostrożnie gładziłam jego poranioną twarz, po czym zamknął ją w swojej.
—Prosiłem cię, żebyś mi zaufała… — powiedział z irytacją, uwalniając moją dłoń.
—Musiałam sprawdzić, co się z tobą dzieje. Nie dałeś mi wyboru…
—Nic nie rozumiesz, Aniele… — Mason pokręcił głową. Jego ton stał się nieprzyjemnie chłodny.
—Mason, dlaczego zachowujesz się w ten sposób? — zaczęłam łagodnie, zbliżając się do niego i patrząc prosto w jego ciemnoczekoladowe oczy, w których nie znalazłam ani drobinki chłopaka, którego wydawało mi się, że tak dobrze znałam.
Odpowiedziała mi cisza. Podskórnie czułam jednak narastające między nami napięcie, które nie wróżyło nic dobrego.
—Mason. Odpowiedz.
—To ja ci to zrobiłem. — rzucił po chwili, patrząc mi prosto w oczy.
—O czym ty mówisz? — szepnęłam, nic nie rozumiejąc. W spojrzeniu chłopaka czaił się teraz ból.
—To wszystko moja wina, Summer. — wykrztusił, chwytając mnie za prawą rękę i wodząc dłonią po bladej bliźnie, jaką miałam od czasu napadu.
—Jestem Łowcą, a ty tamtej nocy ocaliłaś mi życie. Ale to jeszcze nie koniec wszystkich niespodzianek.



Witajcie ,moi Drodzy :) Za nami kolejny rozdział, który, muszę przyznać, na początku miał wyglądać nieco inaczej. Nie od wczoraj jednak wiadomo, że kobieta zmienną jest, a wena to wena i nie należy z nią długo dyskutować. Cóż więcej mogę dodać? Mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu i że jednak jeszcze zajrzycie do Łowcy. Gorąco zachęcam Was też  do komentowania,a  mając w pamięci moją ostatnią technologiczną wpadkę, przez którą usunęłam część komentarzy spod ostatniego posta, obiecuję, że tym razem nie będę już kombinować z bloggerem :P
Serdecznie Was pozdrawiam,

Nav.y Blue

czwartek, 26 stycznia 2017

5. Atlantis


Uwaga! Przytoczony poniżej tekst może zawierać wulgaryzmy.


Mason
Obudziłem się około południa, dokładnie czując każdą obolałą komórkę ciała. To były fatalne łowy. I mówiąc fatalne, miałem na myśli jedne z najgorszych w moim życiu. Wszystko co mogło pójść nie tak, dokładnie tak właśnie poszło. Wstając powoli z łóżka, odruchowo sięgnąłem po komórkę, którą zostawiłem wczoraj na stoliku nocnym. 5 połączeń nieodebranych. Wszystkie od Summer. Niedobrze. Miałem zamiar zaraz do niej zadzwonić, dostrzegając jednak swoje odbicie w lustrze , porzuciłem  ten pomysł, przeklinając przy tym pod nosem. Nie mogłem pokazać się jej w takim stanie. Klatka piersiowa i ramiona pokryte były wąskimi i głębokimi draśnięciami,  celowanymi na oślep w czasie walki, lecz o nie martwiłem się najmniej. To, co mogło bardziej ją przerazić  to rany na twarzy; dwie na policzku, jedna w pobliżu warg, i ta  najbardziej rozległa, znajdująca się na skroni. Swoją drogą to nie był jedyny problem, jaki miałem teraz na głowie, pomyślałem, przypominając sobie wczorajsze spotkanie z nieznajomym. Na razie jednak nie zamierzałem się tym przejmować. Tego, czego było mi teraz trzeba to gorąca kąpiel, a później także opatrzenie ran, które, jak zwykle w tego typu przypadkach, goiły się wolniej i boleśniej.
Jednak kiedy przechodziłem przez garderobę do przylegającej do niej łazienki, coś niespodziewanie przykuło moją uwagę. Przystanąłem na chwilę, uważnie rozglądając się po przyciemnionym pomieszczeniu. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło, wszystko leżało na swoim miejscu, dokładnie tak, jak zostawiłem to wczorajszego wieczora. Schowek, pomyślałem nagle, kierując wzrok na szuflady na bieliznę. Ostatnia z nich kryła pod swoim dnem niewielką skrytkę. Skrytka z kolei taiła moje największe sekrety; oprócz broni, kilku fałszywych paszportów, było coś jeszcze. Coś, o czym pragnąłem za wszelką cenę nie myśleć, i coś, co pod żadnym pozorem nie mogło ujrzeć światła dziennego. Otworzyłem szufladę, wysypując z niej szybko całą zawartość, po czym uchyliłem jej dolne wieko, zamykane na klucz. Rzecz jasna było otwarte. Broń pozostała nietknięta, tak jak i jej specyficzne naboje, stalowe, z dużą domieszką srebra. Wszystkie paszporty też były na miejscu.
—Kurwa — rzuciłem w powietrze, zdając sobie sprawę z tego, czego brakuje.
Wypadłem z garderoby jak oparzony, chwytając w pośpiechu  telefon. W pierwszej chwili pomyślałem, żeby zadzwonić do Hale’a. Zmieniłem jednak szybko zdanie, przypominając sobie wczorajszą przelotną rozmowę z nieznajomym. Sięgnąłem do kieszeni jeansów po wygniecioną wizytówkę, wystukując zapisany na niej numer. Przykładając słuchawkę do ucha, spojrzałem jeszcze raz na biały karnecik , dostrzegając na jego odwrocie imię i nazwisko. Wyglądało na to, że Johnatan Harvey miał się właśnie stać moim sprzymierzeńcem.

Summer
Krople późnojesiennego deszczu uderzały monotonnie o szybę, kreśląc na jej szklanej powierzchni sieć podłużnych linii, przypominających kryształowe struny gitary. Przesłaniały one świat na zewnątrz, którego kontury i kolory zlewały się ze sobą, tworząc w ten sposób jedyny w swoim rodzaju, naturalny, impresjonistyczny krajobraz. Siedziałam w wykuszu mojej sypialni, przyglądając się ze zrezygnowaniem temu pejzażowi, trzymając kurczowo w dłoni komórkę, która, jak na złość, milczała już od trzech dni. Trzy dni, 72 godziny, 4320 minut. Tyle czasu minęło od mojego ostatniego spotkania z Masonem. W ciągu tych trzech dób moje życie zdążyło wywrócić się do góry nogami, po raz kolejny udowadniając , że nasza ziemska egzystencja to nic innego jak loteria, nieustająca  ruletka, która z dnia na dzień potrafi uczynić niemożliwe możliwym, zamienić spokój w strach, sielankę w koszmar. Dokładnie pamiętałam każdy szczegół tego dnia, odtwarzając go wiele razy z detektyw Anną Gerald i jej partnerem , detektywem Markiem Wilsonem, policjantami przydzielonymi do mojej ,,sprawy”. W czasie ich długich wywiadów, zdołałam dokładnie odtworzyć moje życie sprzed i po napadzie, wliczając w to okres poprzedzający ostatnią wiadomość, jaką otrzymałam drogą pocztową od domniemanego sprawcy. Detektyw Gerald, szczupła blondynka średniego wzrostu, była niezwykle wnikliwa, pytała dosłownie o wszystko, podczas, gdy jej partner zapisywał ważniejsze informacje w swoim małym notatniku. Znaczna część pytań dotyczyła rzecz jasna Masona; tego jak i gdzie go poznałam, czym się zajmował, jak się przy mnie zachowywał, itp. Najtrudniejszym pytaniem okazało się to, gdzie teraz przebywa.
,,Sama chciałabym to wiedzieć!” – pomyślałam, kiedy pani detektyw poruszyła tą kwestię po raz pierwszy. Chłopak nie dawał znaku życia od trzech dni, nie odpowiadał na smsy, a tym bardziej nie odbierał moich telefonów. Skłamałam więc, że Mason wyjechał na kilka dni do rodzinnego domu w Atlancie, skąd pochodził. Wezwała go nagła sytuacja rodzinna- tak dokładnie nakreśliłam istniejący stan rzeczy przed policjantami. Ciężko było mi rozgryźć, co tak naprawdę myślą o mojej znajomości z Masonem, i czy w ogóle uwierzyli, temu co starałam się przed nimi odegrać, gdyż twarze obojga pozostawały niezmiennie niewzruszone i opanowane, podobnie, jak ich wzrok i ton głosu, jakim się do mnie zwracali. Ani przez chwilę nie wątpiłam w niewinność mojego chłopaka, podskórnie czując, że wydarzyło mu się coś złego, na tyle poważnego, że z jakichś przyczyn nie mógł się ze mną  teraz skontaktować. Miałam nawet pomysł, żeby pojechać do jego mieszkania w Manhattan Beach, ale moje plany spaliły się na panewce, kiedy tylko dowiedziałam się, że ,,zapobiegawczo” przydzielono mi nadzór policji, praktycznie od samego rana aż do późnej nocy. Nie mogłam ryzykować kolejnymi niewygodnymi pytaniami. Wiadomość od nieznajomego, nagłe zniknięcie Masona, policja…to wszystko działo się w zawrotnym tempie, w dodatku całkowicie poza moją kontrolą. Mój umysł pracował od kilku dni na niebezpiecznie wysokich obrotach. Przy małej dawce snu i ciągłym poczuciu czyhającego na każdym kroku niebezpieczeństwa dawało to mieszankę wybuchową. Odnosiłam wrażenie, że całe to zamieszanie to tylko zły sen, kolejny nocny koszmar, który niebawem dobiegnie końca. Ile bym dała, żeby tak właśnie się stało…
Tymczasem nowy tydzień w szkole szczodrze obdarował mnie powtórzeniowymi testami i pracami domowymi ciągnącymi się w nieskończoność. Dodatkowo zbliżała się impreza Halloweenowa, przy której organizacji obiecałam pomóc samorządowymi szkolnemu, a w szczególności Jules. Popołudnia spędzałam więc w domu przyjaciółki, pracując nad dekoracjami do balu, a wieczorami,  po powrocie do domu, zasiadałam do zadań i nauki. W ten oto sposób szybko udało mi się odstawić sprawę przesyłki na dalszy plan. Gorzej miała się sytuacja z Masonem. Chłopak odezwał się po kilku dniach milczenia, wysyłając lakoniczną wiadomość:

Zaufaj mi, Aniele.

Tak, jakby miało to cokolwiek zmienić. Potrzebowałam go. Szczególnie teraz, kiedy wszystko tak bardzo się pokomplikowało. Marzyłam, by móc schować się w jego ciepłych, silnych ramionach i usłyszeć jego szept. Wtedy wszystko stawało się prostsze, łatwiejsze, lepsze…
—C’est fini! — krzyknęła Jules, z zadowoleniem pochylając się nad ostatnim, wykończonym transparentem. Zrobiłyśmy ich razem około dwudziestu, starannie kaligrafując czerwoną fluorescencyjną farbą najbardziej znane cytaty z klasyki horrorów. To nie był jednak koniec. Przed samą imprezą czekało nas kilkugodzinne dekorowanie sali gimnastycznej i prowadzącego do niej korytarza.
— Przybij piątkę, siostro! — dodała przyjaciółka, wystawiając dłoń w moją stronę.
—Kawał dobrej roboty— podsumowałam, opadając na jej łóżko.
—Już nie mogę się doczekać….— powiedziała Jules z ekscytacją w głosie, kładąc się tuż obok. —Teraz możemy zabrać się za nasze kreacje! Zaraz, zaraz…ja już mam skompletowany prawie cały zestaw, Mike też….a co z tobą ,Summie?
—Jul, ja właściwie nie wiem, czy mam nastrój na…..— zaczęłam nieśmiało, obawiając się jej reakcji.
—Nie, nie , nie! Nawet o tym nie myśl, Summer! Kategorycznie ci zabraniam! — uniosła się Jules — Nie możesz pozwolić, żeby jakiś idiota zepsuł ci taką świetną zabawę, i wcale nie mam tutaj na myśli faceta, który nęka cię przesyłkami. — dodała, spoglądając na mnie znacząco.
— Niepotrzebnie powiedziałam ci prawdę. Mason naprawdę musi mieć powód…
—Summie, Kochanie! Czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz? Obie dobrze wiemy, że postąpił jak ostatni kretyn, zostawiając cię teraz samą. W dodatku bez żadnej wiadomości… — przerwała mi, unosząc głos. Zdałam sobie sprawę, że od dawna musiała dusić to w sobie. —Przykro mi, że to mówię, ale uważam, że Mason nie jest ciebie wart….nie po tym, co zrobił.— dodała ciszej, spuszczając oczy. — Poza tym chyba przyznasz, że jego zachowanie jest bardzo podejrzane. Summie…a co jeśli, jeśli on wcale nie jest dobrym człowiekiem…? —skończyła, prawie szepcząc.
Nic nie odpowiedziałam. Nie byłam w stanie. Przełknęłam tylko ogromną kulkę rosnącą mi w gardle, ledwo się powstrzymując , by znowu się nie rozpłakać.
—Muszę już iść. — dodałam po chwili, sięgając po plecak. Wychodząc  z  pokoju przyjaciółki, nie odważyłam się nawet na nią spojrzeć . Nie czekając na jej odpowiedź, zbiegłam szybko po schodach, by po chwili znaleźć się snów sama ,w samochodzie. Łzy pojawiły się same. A zaraz za nimi decyzja. Tej nocy wszystko miało się zmienić.

Ryzyko. Ostatnimi czasy  wpisywało się ono w moją codzienność. Każdego dnia wychodząc z domu ryzykowałam spotkaniem na swojej drodze napastnika-prześladowcy. Ryzykowałam także wtedy, kiedy po raz kolejny składałam fałszywe zeznania policji, powtarzając niczym zdarta płyta sobie i innym, że mój chłopak przebywa teraz bezpiecznie w Atlancie. Ryzykowałam, wyznając  Jules prawdę, że tak naprawdę nie ma pojęcia co się dzieje teraz z moim chłopakiem. Ryzykowałam i teraz, zbaczając z drogi do domu i jadąc do Manhattan Beach, chcąc udowodnić wszystkim, a przede wszystkim mojej przyjaciółce,  jak bardzo się myliła ,co do Masona. Nie znała go tak dobrze, jak ja. Nie widziała jego ciepłego, troskliwego spojrzenia, kiedy mówił, jak bardzo jest ze mną szczęśliwy. Nie potrzebowała go tak bardzo, jak ja. Nie czuła do niego tego, co ja czułam, a czego jeszcze nie mogłam do końca zdefiniować.
Kiedy dotarłam na miejsce, było już dawno po zachodzie Słońca.
Loft Masona mieścił się w dawnym zakładzie krawieckim, zajmując jego całe pierwsze piętro. Na parterze znajdował się teraz luksusowy butik z damską modą, którego przejrzyste, nowoczesne wnętrze było  oświetlone delikatnym, białym światłem sączącym się z pobliskich latarni.  Ulica była o tej porze pusta. Tylko w niektórych oknach niewysokich kamienic paliły się światła. Dom, w którym mieściło się mieszkanie Masona stał na rogu ulicy, a jego front zwrócony był w stronę oceanu. Zatrzymałam samochód zaledwie kilka metrów dalej, po czym wyłączyłam silnik. Z tego miejsca widziałam większą część loftu. W oknach jednak nie paliło się ani jedno światło, podjazd, na którym Mason zwykle parkował swoje audi , stał teraz pusty. Westchnęłam głośno, nie kryjąc rozczarowania. Z drugiej jednak strony, czego mogłam się spodziewać? Prawdopodobnie chłopak wyjechał z miasta, tak, jak z resztą sama podejrzewałam. Dlaczego jednak nie poczułam ulgi, lecz narastające napięcie? Istniał tylko jeden sposób, by zyskać stuprocentową pewność. Przygryzłam wargę, rozglądając się wokół. Na ulicy ani żywego ducha.  Niewiele myśląc, wysiadłam szybko z samochodu, chwytając do ręki telefon i kluczyki do samochodu, po czym przemknęłam po drodze, by za chwilę móc znaleźć się przed drzwiami wejściowymi , prowadzącym do loftu Masona. Drzwi oczywiście były zamknięte. Domofon milczał. Nie szczególnie jednak się tym przejęłam. Będąc jeszcze w podstawówce, ale także i później , w każde wakacje jeździłam na różnego rodzaju obozy. Jak wiadomo, najlepsza zabawa zawsze zaczynała się ostatniej nocy, kiedy obozowi weterani sprawiali psikusy żółtodziobom. Wiązało się to zwykle z włamywaniem do ich domków, w taki sposób, by nikt z ich mieszkańców po powrocie do pokoju nie mógł się zorientować, że padł ofiarą niewinnego włamania. W tym celu dobrzy koledzy,  zaraz na moim drugim obozie, nauczyli mnie otwierać drzwi przy użyciu wsuwki do włosów. Co prawda od ostatniego obozu minęło już kilka lat, ale, jak okazało się po chwili, bynajmniej nie wyszłam z wprawy. Zamek ustąpił już za drugim podejściem. Z drzwiami prowadzącymi bezpośrednio do loftu było jeszcze łatwiej. Klucz do nich czekał na górnej części drewnianej framugi.
Wzięłam głęboki wdech, i naciskając drżącą dłonią klamkę, przekroczyłam próg. W mieszkaniu panował mrok, a w powietrzu unosił się słodki, korzenny zapach perfum Masona.
—Mason? — mój szept rozniósł się po pustym lofcie.
 Odpowiedziała mi tylko cisza.
,,Co ja tutaj robię? ‘’- pomyślałam nagle, zamykając za sobą drzwi i stając na środku pustego salonu, oświetlonego blaskiem Księżyca, nieśmiało przedzierającym się przez trzy duże okna umieszczone po przeciwległej stronie pomieszczenia.
Włamałam się do cudzego mieszkania. To, że należało ono do Masona, nie miało żadnego znaczenia. Poza tym, co, jeśli chłopak zaraz wróci? Co mu powiem? Czy właśnie w ten sposób zamierzałam udowodnić mu moje zaufanie, a raczej jego brak? Te i inne pytania kłębiły się teraz w mojej głowie. Im dłużej przebywałam w mieszkaniu chłopaka, tym bardziej czułam, jak narasta we mnie panika. Z drugiej jednak strony,  Mason nie dawał mi wyboru. Jak mogłam mu ufać, skoro znikał nagle, bez uprzedzenia, i to w dodatku w najtrudniejszym dla mnie momencie? Jak miałam zaufać komuś, kto najwyraźniej nie darzył mnie tym samym ?
Zacisnęłam usta, by znów się nie rozpłakać, po czym rozejrzałam się po salonie, szukając jakiejkolwiek wskazówki.  Pokój wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałam; przestronny, nowoczesny, z dwoma dużymi kanapami i stolikiem kawowym na środku. Panował tu idealny porządek; żadnych porozrzucanych gazet, naczyń, ani śladu kurzu. Zajrzałam do przylegającej do niego kuchni, która również świeciła pustkami. Sypialnia była moim następnym celem. Duża, lecz przytulna z widokiem na ocean. Pościel leżąca na dużym łóżku z nagłówkiem z pikowanej satyny była wygnieciona, poduszki porozrzucane po podłodze. Na mosiężnej komodzie, stojącej przy ścianie stało kilka przezroczystych flakoników z bezbarwną cieczą, w której zanurzone były gałązki ziół. Winietki poprzywiązywane szarym sznurkiem do ich szyjek opatrzone były łacińskimi nazwami wypisanymi ręcznie czarnym tuszem. Obok leżały gazy, bandaże i różnej wielkości plastry. Już wyciągałam rękę w stronę buteleczek z tajemniczą zawartością, kiedy usłyszałam ciche trzaśnięcie drzwiami. Zamarłam w bezruchu, czekając na to, co za chwilę się wydarzy. W ciągu ułamku sekundy czyjś cień przemknął mi przed oczami, by zaraz później przygwoździć mnie całym ciałem do ściany. Spojrzałam oszołomiona na jego twarz i oczy w kolorze gorzkiej czekolady , czując jak serce omal nie wyskakuje mi z piersi.

—Mason.





Witajcie! Po długiej przerwie, osobistych i uczelnianych zawirowaniach, jestem :) Brakowało mi Łowcy, dlatego od teraz dołożę wszelkich starań, by następne rozdziały pojawiły się niebawem, w regularnych odstępach czasu. Tymczasem, serdecznie zapraszam do czytania i komentowania. Jestem bardzo ciekawa, co sądzicie o Atlantis :) Do zobaczenia już wkrótce! 
Nav.y Blue

Popular Posts

Obsługiwane przez usługę Blogger.