2.Drawbar
Odkąd pamiętam zawsze
uwielbiałam poranki w Los Angeles, a
szczególnie te piątkowe; tego dnia w powietrzu unosił się świeży zapach
zroszonej trawy przemieszany z morską bryzą wiejącą z wybrzeża. Z domu wyszłam
w zwiewnej, oliwkowej szmizjerce sięgającej przed kolano. Słońce wisiało już
wysoko na sklepieniu, otulając mnie swoimi ciepłymi promieniami. Uśmiechnęłam się do siebie, bo jak
tu nie kochać wiecznie trwającego lata, jak nie kochać Miasta Aniołów?
Po drodze do
szkoły postanowiłam wstąpić na szybką kawę do mojej ulubionej kawiarni Rockit!,
znajdującej się przy Sunset Boulevard. Urządzona w surowym industrialnym stylu ,
w którym królowały biele i szarości, idealnie wpisywała się w moje gusta.
—Dzień dobry—przywitałam
się z dwójką baristów, stojących za ladą.
Tuż za nimi, w
dużym, metalicznym piecu piekły się właśnie pierwsze bajgle. Ich słodka woń
unosiła się w powietrzu, idealnie uzupełniając z cudownym zapachem świeżo parzonej kawy.
—Poproszę
średnie latte na wynos— powiedziałam, stając przy ladzie i wyjmując z torebki
portfel.
Kawiarnia,
zwykle zapełniona po brzegi w długie, kalifornijskie popołudnia, o tej porze
świeciła pustkami.
—Dzień dobry—usłyszałam tuż za moimi plecami niski, męski głos.Uśmiechnęłam się do siebie,
domyślając do kogo mógł należeć.
Widywałam go w
Rockit! już od jakiegoś czasu. Wysoki brunet o muskularnym torsie. Ubrany w
czarny t-shirt i ciemne, proste Levis’y, znacznie odbiegał wyglądem od miejscowych chłopców,
preferujących kolorowe t-shirty, sprane szorty i japonki. Nawet jego śniady
kolor cery nie przypominał kalifornijskiej opalenizny. ,,Espresso” ( bo tak go
właśnie nazwałam) wyglądał na dwadzieścia kilka lat.
—Dzień dobry—odpowiedziałam jednocześnie z baristą, spoglądając nieśmiało
w stronę chłopaka.
Stanął tuż obok
mnie, omiatając łagodnym spojrzeniem ciemnoczekoladowych oczu.
Zdobyłam się na
niewielki uśmiech w jego stronę, po czym szybko przesunęłam się na koniec lady,
gdzie czekała już na mnie zamówiona kawa.
—Dziękuję—zwróciłam
się do baristy, który odpowiedział mi uśmiechem.
Zegar wiszący
tuż obok tablicy z menu wskazywał kwadrans przed ósmą, chcąc więc nie spóźnić
się do szkoły, chwyciłam szybko kubek z gorącym napojem, i skierowałam się w
stronę drzwi, wymieniając jednocześnie przelotne spojrzenie z ,,Espresso”.
,,Gdybym mogła chociaż poznać Twoje imię….”—rozmarzyłam
się, wsiadając do samochodu. Rozsądek,
nie mógł sobie odpuścić i zaśmiał się ze mnie, jak zwykle dodając od siebie
trzy grosze: ,,Uważaj, o czym marzysz, Kochana!”, po czym umilkł, a jego
ironiczny śmiech rozniósł się pustym echem po mojej głowie.
***
—Cholera—
przeklęłam pod nosem, stojąc przed wejściem do szkoły i przeszukując nerwowo torebkę w poszukiwaniu
portfela i karty, pozwalającej na wejście na teren liceum.
Było już dobre
kilka minut po dzwonku, ogólnodostępny dziedziniec znajdujący się przed głównym
wejściem do budynku całkowicie opustoszał . Jules nie odbierała komórki i żeby
tego było mało ,jak na złość, dzisiejsze zajęcia zaczynałam od fizyki z panem
Gretkovsky’m, pedantycznym nauczycielem
starej daty, którego dwoma naczelnymi zasadami były obowiązkowość
i…punktualność. Przeglądając zawartość mojej torebki, a tym samym nie znajdując
portfela, szybko zdałam sobie sprawę, że musiałam zostawić go w Rockit!, jednak
było już zbyt późno, by teraz po niego wracać. Westchnęłam ciężko, wiedząc, że
jedynym sposobem na wejście do szkoły było przywołanie przez domofon pana
woźnego, który będzie kazał mi zgłosić spóźnienie do sekretariatu, co tylko
opóźni dotarcie na lekcję fizyki.
—Dzień dobry,
panno Collins. Jakiś problem z drzwiami? — usłyszałam tuż za sobą spokojny,
męski głos.
Odwróciłam się
gwałtownie, rumieniąc na widok dyrektora szkoły i mojego nauczyciela
angielskiego, Johnatana Harveya, stojącego tuż za moimi plecami. Wysoki i szczupły brunet, w szarych
materiałowych spodniach i idealnie skrojonej śnieżnobiałej koszuli,
podkreślającej kalifornijską opaleniznę, przypominał bardziej gwiazdę filmową
niż dyrektora publicznej szkoły. Stanowisko to, jak i posadę nauczyciela w
naszym liceum, piastował od zaledwie miesiąca, mimo to doskonale pamiętał imię
i nazwisko większości uczniów, co wzbudzało szerokie zdumienie, szczególnie, że
Palihigh* liczyło ponad 800 licealistów.
—Dzień dobry,
panie Harvey- wydukałam zmieszana, natrafiając na rozbawione spojrzenie jego
szarobłękitnych oczu. Pomimo jego miłej ,na pierwszy rzut oka, aparycji i
charyzmy, jaką obdarzał uczniów, wzbudzał we mnie mieszane uczucia. W jego
zachowaniu, sposobie bycia wyczuwałam nutę fałszu, maskaradę, której przyczyny
nie potrafiłam rozgryźć.
—Nie potrafię
znaleźć karty do szkoły. Musiałam zostawić ją w domu.
—Zdarza się.
Zaraz coś na to poradzimy—powiedział posyłając w moją stronę łagodny uśmiech,
po czym wyjął ze skórzanej torby swoją srebrną kartę i przyłożył ją do czytnika.
—Wygląda na to,
że już po dzwonku—powiedział, kiedy stanęliśmy w pustym holu.— Jak widać,
punktualność nie należy do moich mocnych stron—dodał, uśmiechając się
zawadiacko.
Zaczerwieniłam
się ponownie, czując jak małe dziecko złapane na złym uczynku. W końcu ja też
byłam spóźniona!
—Jaką masz teraz
lekcję, Summer?—spytał Harvey, widząc zmieszanie malujące się na mojej twarzy.
—Fizykę z…—
zaczęłam, spuszczając wzrok.
— …panem
Gretkovsky’m.—dokończył za mnie, kiwając znacząco głową—W takim razie przyda ci
się mała pomoc—dodał, kierując się w stronę schodów, prowadzących na pół
piętro.
Nieco
zdezorientowana i speszona zarazem, ruszyłam szybko za nim. Sala do fizyki
znajdowała się na samym końcu długiego korytarza, którego prawa ściana pokryta
była dużymi oknami wychodzącymi na szkolny basen i boisko.
Nie czekając na
mnie, Harvey zapukał raz do drzwi, po czym otworzył je zdecydowanym ruchem.
—Dzień dobry,
panie Gretkovsky— przywitał się ze zdziwionym nauczycielem, którego zdumienie
wzrosło w chwili, kiedy pojawiłam się tuż za dyrektorem.
—D-dzień dobry,
panie Dyrektorze—odpowiedział profesor, wodząc z zaciekawionymi oczami ode mnie
na Harveya i z powrotem.
—Bardzo
przepraszam, że wprowadzam niepotrzebne zamieszanie, ale pozwoliłem sobie
przejąć na moment pańską uczennicę, w
związku ze zbliżającą się olimpiadą z literatury. Summer będzie jedną z naszych
reprezentantek, rozumie więc pan, że sprawa nie cierpiała zwłoki—powiedział
pewnym siebie głosem, nie zająknąwszy się ani przez chwilę.
—Och, ależ
oczywiście! To zrozumiałe!—twarz nauczyciela momentalnie się rozpromieniła. —Są
sprawy ważne i ważniejsze— dodał, uśmiechając się przymilnie do dużo młodszego
od siebie przełożonego.
—Summer…—dyrektor
zwrócił się w moją stronę, wskazując ręką, bym weszła do klasy.
Uśmiechnęłam się
nerwowo, nadal nie mogąc uwierzyć w sytuację, której byłam przed chwilą
świadkiem. Dyrektor Harvey kryje mnie, w dodatku posuwając się do kłamstwa,
przed jednym ze swoich najbardziej uznanych pracowników?!
—Dziękuję—szepnęłam,
mijając mojego zadowolonego z siebie wybawcę, i spoglądając przepraszająco w
stronę nauczyciela fizyki.
—Do zobaczenia
na angielskim—usłyszałam za sobą jego spokojny głos.
Wszyscy
uczniowie przyglądali się całej tej scenie w pełnym milczeniu, ze zdumieniem na
twarzy.
—No, no,
no….Summer…ty i Harvey?—zachichotała mi do ucha Jules, kiedy tylko zajęłam miejsce
obok.—Opowiesz mi wszystko później, ze szczegółami—dodała z podekscytowaniem,
po czym ponownie skupiła wzrok na fizyku, który , po wyjściu dyrektora, wrócił
już do swojego wykładu.
***
Sprawa z Harveyem być może i
była tak samo zabawna, jak i intrygująca, by móc zaprzątać tego dnia moje myśli,
jednakże zdecydowanie to zgubiony portfel przyprawiał mnie o ból głowy.
Doskonale pamiętałam moment, w którym wyjęłam go z torby, by móc zapłacić za
kawę w Rockit!, ale nie byłam już pewna, czy włożyłam go tam z powrotem. W
przerwie między zajęciami przeszukałam z Jules mój samochód , zadzwoniłam też
do kawiarni, jednakże po portfelu nie było ani śladu. Chyba nie muszę dodawać,
że w całym tym nieszczęściu, to nie karta do szkoły stwarzała największy problem, lecz karta bankowa, dowód osobisty
i….prawo jazdy. I kiedy myślałam już, że mój portfel zaginął bezpowrotnie,
zdarzyła się rzecz, która wprawiła mnie w osłupienie.
Wychodziłam
właśnie z Jules ze szkoły, zastanawiając się ile czasu zajmie wyrobienie nowego
prawa jazdy, kiedy przyjaciółka przystanęła na chwilę, ciągnąc mnie za ramię w
swoją stronę.
—Jules, co ty?—
spytałam rozdrażniona, przystając obok.
—Chyba ktoś tu
zgubił drogę—powiedziała, uśmiechając się tajemniczo, po czym wskazała mi
czarne, sportowe audi stojące przy chodniku łączącym się z zewnętrznym
dziedzińcem szkoły. Dopiero kilka sekund później zrozumiałam, co, a raczej kto
przykuł jej uwagę.
Stał, niedbale
opierając się o bok audi. Wyglądał dokładnie tak samo, jak widziałam go
ostatnim razem, z wyjątkiem czarnych Ray Ban’ów przesłaniających jego ciemne
oczy. Rozglądał się uważnie po tłumie licealistów wylewającym się z budynku.
—Jul, pamiętasz,
jak opowiadałam Ci kiedyś o chłopaku z Rockit!?— zaczęłam, nie spuszczając z
niego oczu. Zauważył mnie, od razu się uśmiechając.
—O tym
tajemniczym przystojniaku? No raczej—odpowiedziała, wyraźnie zbita z pantałyku.
Dopiero teraz
zauważyłam, że trzymał w dłoni jakiś mały przedmiot, którym teraz pomachał w
moją stronę.,, Mój portfel—!”
pomyślałam, oddychając z ulgą.
—To właśnie on.—odpowiedziałam,
po czym ruszyłam w jego stronę, zostawiając za sobą zdezorientowaną przyjaciółkę.
—To chyba należy
do ciebie— powiedział, kiedy stanęłam przy nim.
—Dziękuję. Już
myślałam, że go nie znajdę— odpowiedziałam, sięgając po portfel.
Chłopak jednak
zatrzymał przedmiot w dłoni, obdarzając mnie zawadiackim uśmiechem.
—Jesteś mi winna
małą przysługę, Summer—wytłumaczył , a widząc moją wystraszoną minę dodał z
rozbawieniem— Proponuję dobrą kawę. Jutro, po południu.
—To propozycja
czy warunek? —pociągnęłam dalej, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu.
Czyżby
,,Espresso” właśnie zaproponował mi randkę?!
—Możesz to potraktować
jako umowę wiązaną—odpowiedział, podając mi moją zgubę.
—Zadzwoń, kiedy
będziesz gotowa—dodał, po czym obszedł samochód i otworzył drzwi od strony
kierowcy.
Już chciałam
zaprotestować, że przecież nie mam jego numeru, jednakże w tym momencie
zauważyłam skrawek papieru wystający z portfela. Znalazłam na nim
wykaligrafowany starannym pismem numer telefonu oraz imię:
Mason
—Do zobaczenia,
Summer—powiedział, obdarzając mnie na pożegnanie zniewalającym uśmiechem, po
czym wsiadł do samochodu i odjechał, zostawiając mnie oszołomioną na chodniku.
Uśmiechnęłam się
do siebie, kiwając z niedowierzaniem głową. Mason stał się odtąd moim ulubionym imieniem.
***
Mason
,,Intelligentsia Coffee
Silver Lake
17.00 ‘’
Tak
brzmiał tekst wiadomości, jaką dostałem późnym wieczorem od Summer.
Od czasu tego feralnego wieczora
myślałem o niej każdego dnia. Wielokrotnie odtwarzałem w myślach chwilę, w
której po raz pierwszy poczułem jej myśli, wspomnienia, osobowość…kiedy
odkryłem jej Duszę. Była niezwykle delikatna, lekka, niewinna, a przy tym posiadała
tak wielki potencjał…Cecha niezwykle przydatna dla przyszłego Łowcy.
Doskonale zdawałem sobie jednak
sprawę, że odbierając jej część energii, pogwałciłem najstarsze i najważniejsze
prawo naszego świata. Dopuściłem się czynu, którego konsekwencje były
potężniejsze, niż mógłbym kiedykolwiek przypuszczać. Wkraczając teraz w jej świat skazywałem ją na
życie w świecie, o którym istnieniu nie miała pojęcia i którego nigdy nie
powinna była poznać. To było silniejsze ode mnie, emocje wzięły górę. Decyzja
zapadła. Wkrótce nadejdą i jej konsekwencje…
Summer
Wzięłam
głęboki oddech, po czym po raz ostatni przejrzałam się w lustrze. Długie,
proste włosy w kolorze mlecznej czekolady spływały falami po moich drobnych
ramionach, kończąc się w połowie talii, którą teraz spinał prosty czarny pasek.
Miałam na sobie ulubioną, prostą granatową sukienkę, odcinaną w talii i
kończącą się delikatną koronką przed kolanem.
,,Zmysłowo, lecz delikatnie i
stosownie”—pomyślałam, obracając się w miejscu. Zegar na szafce nocnej
wskazywał chwilę po 16. Jeśli chciałam dotrzeć na czas do Silver Lake, powinnam
już wyjeżdżać. Niewiele myśląc, sięgnęłam szybko po szarą zamszową torebkę na
ramię, wrzucając po drodze do drzwi portfel, komórkę i błyszczyk.
—Wychodzę!— krzyknęłam stając na
dole w holu, po czym otworzyłam szerokie drzwi wejściowe.
—Baw się dobrze! —dobiegł mnie z
salonu, znajdującego się na tyłach domu, głos Roberta.
Tak też zamierzałam zrobić.
* Palihigh- Palisades Charter High School
* Palihigh- Palisades Charter High School
Ojej, ten rozdział niewątpliwie pozostawia dreszczyk emocji! :) Bardzo podoba mi się Twój sposób pisania, no i przede wszystkim umieram z ciekawości, kim jest ten tajemniczy Mason?! I co z tym ciacho-dyrektorem...? :D Klimat opowieści jest wspaniały i czyta się to wszystko naprawdę bardzo lekko. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę z każdego słowa uznania dla tego, co robię. To naprawdę dużo dla mnie znaczy i....motywuje do dalszej pracy:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :):*
Yo. Ja jestem ciekawy człowieczek. Dlatego, kiedy ktoś zostawia komentarz u mnie, natychmiast przeszukuje internety w poszukiwaniu bloga tej osoby. Niezależnie od tego, co pisze XD. Taka jestem, cóż poradzić. Jezu, dziewczyno, jak ty cudownie piszesz! Człowiek tonie w zdaniach pisanych przez ciebie i jest szalenie wdzięczny, że coś takiego powstało!O serio, rzadko komentuje ludziom, bo sama dużo pisze, dalej czegoś poszukuję i brak czasu. Wystarczyły mi jednak dwa pierwsze zdania, żeby cię absolutnie pokochać!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Meg!
Jak widać ciekawość czasami popłaca :P Droga Megan, bardzo, bardzo się cieszę, że podoba Ci się The Hunter! :) Każdy taki komentarz to naprawdę ogromne wsparcie i jeszcze większa motywacja :)Pozdrawiam i...do następnego rozdziału! :)
Usuń